- -
- 100%
- +
– Wie pani – mówiła Wanda spokojnie – właściwie bardzo źle było tylko przez pierwsze kilka tygodni, zanim nas nie posegregowano. I po nocach. Kiedyśmy w długiej celi na kilku zaledwie siennikach pod ścianą ułożonych leżały jedna przy drugiej i z głowami owiązanymi tak mocno, że aż bolało, żeby tego najgorszego chociażby robactwa do włosów nie dopuścić. I kiedy drzwi się czasem po nocy otwierały, a te białe głowy podnosiły się z ziemi jedna za drugą. Najczęściej wpychano taką z ulicy – wie pani! Ta, pijana najczęściej, klnie przede wszystkim strasznie, za chwilę opowiada coś wesoło, czka, z ust oddaje i znów opowiada. A potem, bywało, że położy się tuż obok. Wtedy całe ciało zamiera po prostu ze wstrętu w kłodę drzewa, w kość, a w głowie tylko jeden jęk w odpowiedzi na to wszystko, co się słyszało przed chwilą. I znów się drzwi otworzą: biorą po nocy na śledztwo.
Ninie wysunęła się szyja, jakby w stężeniu nagłym. Wargi wystawiły się w dziób niemądry, a powieki mrużyły się migotliwie, jakby pod światło. Gdy nagle rozciągnęły się szeroko jej usta i w tym kurczowym grymasie poczęły dygotać, chlupać śliną, połykać ją, a policzki zatrzęsły się przy tym jak w febrze. A gdy spojrzała w dodatku na te jej skronie wklęsłe, żyłki na nich błękitne, przygładzonych włosów uczesanie… brzydkie – chwyciła Ninę taka łez tłumionych niemocność, że zerwawszy się z miejsca, rozchwiała się w sobie jak na wichrze gwałtownym.
Za chwilę była już w drugim końcu pokoju twarzą zwrócona do książek na półce, dla podbiegłej Wandy twardo opryskliwa, stopą jakieś rytmy sobie dla fantazji przytupująca przy upartym sylabizowaniu oczami łacińskiego tytułu na grzbiecie którejś z książek.
– Taka jestem dziś rozdrażniona – bąknęła wreszcie na usprawiedliwienie. – Ogromnie niemądra jestem.
Aby złagodzić swą opryskliwość, dała Wandzie krótki pocałunek, uderzyła ją w policzek tym pocałunkiem – tak tylko, dla przyzwoitego zatarcia swej szorstkości. Lecz za chwilę, jakby w skoku, ujmie nagle te jej skronie w swe krzepkie ręce, odsunie od siebie tę twarz wątłą i patrzy pod pełne rozchylenie przyróżowionych zawsze powiek: spogląda błyskiem małych jak grochy, złotoczarnych, złych, niespokojnych oczu.
– Ach, ty!…
I nuż ją zasypywać pieszczotą najtkliwszą, całunkami najłagodniejszymi, ugłaskaniem jej twarzy opalowej.
– Moja ty najcudowniejsza, jaka jest na świecie!
Teraz Wanda przeraziła się z kolei tą egzaltacją.
Lecz Nina już otrząsła grzywą swe oszołomienie. I uderzyła w śmiech krótki, łzami jeszcze chlupiący.
A gdy powróciły na miejsce i rozmawiały dalej, trzymały się już za ręce.
Lecz Wanda poczęła się jakby wstydzić jaskrawości swych przejść, które tak wzburzyły jej nową przyjaciółkę. Pośpieszyła tedy łagodzić wszystko: – Tak źle było tylko na początku, bo gdy przenieśli gdzie indziej, siedziała już sama; a gdy się do szpitala potem dostała, było już zupełnie doskonale.
– Do szpitala?!…
– O – przypomniała powoli swe przejścia – najgorsze były zawsze wspomnienia tych pierwszych czasów. Potem gdy przychodziła gorączka, to mnie w niej zawsze prześladowało wspomnienie jednej z tych… wie pani!… Żeby pani wiedziała, jakie te kobiety są straszne!
– Które? – pytała Nina.
– No, prostytutki. Taka ciężka, otyła – wspominała Wanda z odrazą – Mańka „Kalosz” nazywali ją – bo one wszystkie mają przezwiska.
Nina otrząsła się ze wstrętem: jakaś nieuchwytna dla niej ohyda wyzierała z tego przezwiska.
– Ta Mańka „Kalosz” naprzykrzała mi się swoją opieką. Usługiwała, zabiegała, pobiła się raz o mnie z drugą, ale za to ciągle rozmawiać chciała: „Po coś pani w tę robotę lazła?”
Więc jej mówię prosto, tłumaczę, jak umiem; myślę: także przecie człowiek – zrozumie. A ona pozwala mi tak mówić z pół godziny, kiwa głową, potakuje, a gdy skończyłam, zwiesza wargę i klepie mnie po ramieniu: „Mnie starej… (no, nie mogę powtórzyć!) mnie starej będziesz pani powiadała. Za facetami lazłaś w tę robotę albo przez nich zapędzona. Przecież każda kobieta, cokolwiek w życiu robi, to tylko przez tych… no, znów nie mogę powtórzyć, przez tych… (no, «drani» powiedziała). A my przecie we wszystkim, w co oni nas pchną, mamy więcej i wytrwania, i chytrości, i wszystkiego, co trzeba. W naszych sprawach złodziejskich czy tam w waszych: słyszała pani, żeby kobieta kiedy zdradzała? Chyba że się zemścić chciała. A oni? Hej! Oni wszystko złe w życiu robią, oni siebie nawzajem niszczą. A i waszych sokołów napatrzyłam się przecie, gdy tu pod kluczem w sępów się zamienią. A my do nich, takich czy innych, jak te ćmy. I do ostatka. Bo my same z siebie to nic. Chyba za mąż się dać lub… się. Tyle tylko potrafimy z siebie”.
Obu dziewczynom omiękły blade w tej chwili twarze, jak gdyby ich oblicza nie znajdowały jeszcze wyrazu dla takich wrażeń i myśli. Wanda tymczasem przypominała tego grubego, o niegolonej twarzy, z oczami wilka – cywilnego, który naprzód łaził za nią przez kilka dni po mieście, a potem trącał i popychał jak cielę, gdy wiózł przez miasto w dorożce wśród nocy głuchej. Potem wróciła znów do wspomnień o Mańce „Kalosz”, o jej „chłopcu szykownym”, który Mańce wszystkie pieniądze zawsze zabierał i bił ją strasznie. Mańka miała pierś niegdyś nożem przez niego rozprutą. Pokazywała: takie wielkie, obwisłe, obrzydliwe piersi!
I tak oto Wanda rozgawędziła się prawie ochoczo; choć mówiła ze wstrętem, widać było, że by chętnie tak do jutra opowiadała. Z równym wstrętem i równą ochotą słuchałaby i Nina. W oczach dziewczyn zapaliły się niedobre błyski: nie ciekawości bynajmniej – przelała się już dawno przez brzegi wyobraźni – lecz jakby zaszczepianej w tej chwili żądzy za nękiem64 i udręką duszy własnej w tym musowym zafascynowaniu ostatnimi dołami człowieczeństwa i rozkładającymi się w nich trupami dusz; jak fascynuje przepaść wrażliwe zmysły dziecięce, jak to czyni w ich snach gorączkowych jama wężowa.
Lecz oto Wandzie przeskoczyła myśl na pogodniejsze wspomnienia, na tych jej chłopców z ulicy, których uczyła.
– Och, jacy oni żywi!… Wie pani, że powagą nic z nimi nie zrobi, a pogodą wszystko. Oni mi się nieraz przyznawali, gdy który z nich co chapnął.
– Co znaczy chapnąć? – pytała Nina.
– No, ukraść – zaśmiała się Wanda. – W więzieniu poznałam dwie złodziejki, ale młode i naprawdę miłe. O, te się nikogo nie bały, każdemu odpowiadały hardo i z każdego drwiły. Raz się pobiły z dozorcą. Och, jak się pobiły! – klasnęła Wanda w ręce w przypomnieniu. – Potem poznałam jeszcze, wie pani, tynglówkę65, piętnastoletnią zaledwie i ładną, bardzo ładną! Ta także okradła gościa w hotelu. Och, ona była zepsuta strasznie! Ale śpiewała ciągle. Ona dała w twarz… Cha! cha! – zaśmiała się oto Wanda po raz pierwszy serdecznie, całym ciałem – dała w twarz!…
Obu dziewczynom oziębły czy też opierzchły zęby w ustach suchych między zgrabiałymi teraz wargami. A w oczach paliły się wężowe błyski. Nina drżała w sobie; a że serce przypomniało się przy tym bólem niewyraźnym, więc się poczuła niepewnie na krześle. Sięgnęła po jakąś poduszkę skórzaną opodal, rzuciła ją pod stopy Wandy i przysiadła tak u jej nóg na ziemi. Ujęła jej rękę długą i jak lód zimną i położyła ją sobie na czoło.
– Nie kasłaj! – mruknęła po chwili w zadumie.
A gdy tamta sięgnęła po chustkę, podrzuciła uważnie głowę. – Mój Boże! – szeptała po chwili w pełnym przerażenia współczuciu.
Milczały obie.
I zmory życia najplugawsze, wszystkich nędz i krzywd pognębienia otoczyły rojem ciemnym te głowy dziewczęce. A przez tę chmurę przebijały się przecie dla ich wyobraźni promienie pogodniejsze: zło roześmiane, zło niepotulne, gnuśności sporne, zło mszczące się za krzywdy; zła hazard66 i wyzwanie, fascynujące dusze młode, wyrosłe w pognębieniach duszy i gnuśności okolnej.
W sali bilardowej, służącej zarazem jako gabinet do palenia, zbierali się panowie, prostując swe członki oraz instynkty po nazbyt długiej wobec dam gentilezzy. W szerokiej tedy niedbałości ruchów i w pilnej potrzebie opowiadania sobie rzeczy sprośnych zawiązywały się przy papierosie łatwe kamractwa: brudne gniazda męskiej plotki, pierwsze instancje życiowego sądu, przez które przechodzi imię każdej kobiety z towarzystwa.
W żółte stożki światła nad zielone sukno bilardu wychylały się tymczasem głowy na potylicach od pomady lśniące i krótkie przy nich rzuty ramion. Słychać było kul grzechot, stukanie liczników, czasem jakieś urywkowe słowa w echowym wtórze ust innych, w dziwnie upartych glosolaliach67 i przyśpiewach nieustannych: dymna atmosfera ekskluzywnie męskiej czczości w koncercie wygłosów bezmyślnych.
W kącie pod oknem zebrała się inna gromadka. Tam zwracał uwagę ktoś o wyglądzie nieco zakrystiańskim wobec frakowych panów – jegomość w tużurkowym stroju o szerokim, szpakowatym zaroście wokół kościstej twarzy. Uwijał się koło niego zabiegliwie i opowiadał coś żwawo niski blondynek z bródką francuską i paryskim pośpiechem w mowie i gestach. Rozpowiadał z entuzjazmem o jakiejś nowej l’affaire68 paryskiej i dziwił się niepomiernie powszechnej tu obojętności dla niej.
– Piasek to przecie! – mruknął tużurkowy jegomość. – Przesypuje się to w ich klepsydrach i czas im znaczy. A nam co z tego?
– Tam gazety umieją i z tego piasku ukręcić bicz na życie. Trudno, taką jest już zależność wielkomiejskiego życia od wytworzonej atmosfery. Tam rządzi ludźmi potęga, o której my tu pojęcia nie mamy: zaraźliwość rytmem życia. Tam ustokrotnia ludzi potęga widowni życia jawnej. To jest scena obowiązującego gestu: du grand geste69! – entuzjazmował się niski młodzieniec szerokim wyrzutem ramienia i mimowolnym wspięciem się na palce. – My o jego wpływie pojęcia wprost nie mamy. Jest to widownia piorunowych odruchów tłumnej wrażliwości, momentów uzacniających nawet łotrów, gdy na nich spojrzy oczekiwanie publiczne: inspiracji scenicznej! Na tym wulkanie ziemia jest trampoliną dla skoczków, u nas wsysa ona każdy krok jak torfowisko.
Rozległ się z kąta głuchy pomruk aprobaty; oczy wszystkich zwróciły się w stronę tużurkowego jegomościa, leżącego bokiem przy stole. Ale on wygłosił w tym pomruku wszystko, co miał do powiedzenia; dopiero poczuwszy na sobie wyczekujące spojrzenie kilku panów, przewinął się na krześle i zsunąwszy ciężar ciała na brzeg siedzenia, plecami o poręcz zawisły, zdecydował się mówić.
– U nas – rozpoczął głosem opieszałym – gdy po orce całodziennej wyjdziesz na ulicę, zastąpi ci drogę kaleka lub sierotka i zanosi się szlochem: „Ga-ze-ta swojska. Niech pan kupi, bo jeszcze nic nie jadłem”. Kupujesz tedy i wraz z tymi kilkoma wiadomostkami ze świata musisz przełknąć jakieś piołunki i ulepki arcylokalne, wreszcie pocznie cię cnić. Ciśniesz gazetę i szukasz czym prędzej czegoś, co by po tej lekturze ożywiło. Przejdziesz jedną ulicą: po prostu jak przed hotelem gubernialnym – dziewki, Żydy, alfonsy, policja i trochę publiki za dziewczynami. Przejdziesz drugą: pyszny i rojny bazar powiatowy. A reszta ulic – jak głębokie kamieniste dna kanałów. Wracasz tedy na „czwartak”, uśmiechasz się do swego szpiega, który się portierem nazywa, dostajesz za to klucz i sam się dobrowolnie zamykasz między te żłoby „kawalerskie”, w ten świat trywialnej rozpusty, sekretnych chorób, brutalnej nędzy, szpiegostwa, wstrętu i brzydoty.
Wyliczeniem tych rozkoszy ożywił się najwidoczniej, bo wyjął kułak z kieszeni.
– Tej brzydoty nachalnej, która zastępuje ci drogę na każdym kroku i policzkuje każdą twą pogodniejszą chwilę! – wśród tych samodurów70 ckliwych: przywykli przecie, polubili, ucackali sentymentem wszystkie te „swojskie” brzydotki i wstręciki… Idziesz tedy do sąsiadów, w ich nędzarne stancje studenckie, między te gaduły ciepło-serdeczne: pysk pyskowi rad, a nuda dobroduszna kuma. Wstępujesz w tych stancji woń zatęchłą, gdzie dymią bez końca brudne samowary i cuchnące papierosy – na te ich dysputy: na żar gadania i zamór ducha. A gdy taki sam zostanie, na tapczan się wali: nie ma sił samemu stać, wszystko z duszy wygadał precz, słowami postrzępił; nawet nie uszom, pyskom wszystko rozdał. Powtórzą to jutro innym gębom. Duszę na kisiel rozdygotał w sobie tą potrójną trucizną: z wschodniego samowara, wschodniego papierosa i wschodnich doktryn. A teraz choć łapę własną ssij, ochoty do życia ci znikąd nie przybyło; a na dnie duszy goryczy tyle, że świat by zatruć mogła… Wylegniesz tedy w okno i patrzysz w bezsłoneczną studnię podwórza, gdzie między brzemienne baby, rachityczne dzieci i rozgadane sługi weszła katarynka ze szpakiem i całym pudłem wróżb w życie nęcących – losów bujnych, bohaterskich przeznaczeń. W te kilka gwiazd na skrawku nieba wyje dusza beznadziejna. Ot, wam atmosfera! Ot, rytm życia!
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.
1
odsada – odróżnienie. [przypis edytorski]
2
niewolny – tu: mimowolny, niezależny od woli. [przypis edytorski]
3
zaczął już było – daw. konstrukcja, czas zaprzeszły o znaczeniu: wcześniej zaczął (zanim nastąpiło coś innego). [przypis edytorski]
4
wargi – dziś popr. forma N. lm: wargami. [przypis edytorski]
5
ubikacja (tu daw.) – miejsce, pomieszczenie. [przypis edytorski]
6
przezroczy (daw.) – przezroczysty. [przypis edytorski]
7
niestatek (daw.) – niestateczność, nieustatkowanie; niepokój. [przypis edytorski]
8
fotelu – dziś popr. forma D. lp: fotela. [przypis edytorski]
9
panno Olo – dziś popr. forma W.: panno Olu. [przypis edytorski]
10
siepać się – strzępić się (tu przen.: rozpadać się). [przypis edytorski]
11
spaląć – spalą cię (w tym zdaniu -ć jest jednocześnie skróconą od: -ci partykułą wzmacniającą). [przypis edytorski]
12
rotunda – kobiece okrycie wierzchnie, modne w XIX w., szyte z kolistego fragmentu materiału, z rozcięciami zamiast rękawów. [przypis edytorski]
13
androceum (z gr. ἀνήρ, ἀνδρός, aner, andros: mężczyzna; męski) – tu: pomieszczenie przeznaczone dla mężczyzn; palarnia, gabinet, w którym pan domu podejmował męskich gości. [przypis edytorski]
14
somnambula – somnambuliczka, lunatyczka; wariatka. [przypis edytorski]
15
żagwienie się – żarzenie się, powolne spalanie (tu przen.). [przypis edytorski]
16
wargi – dziś popr. forma N. lm: wargami. [przypis edytorski]
17
indolencja – nieudolność, niezdarność, bezradność; bezczynność. [przypis edytorski]
18
sedia (z wł.) – krzesło, siedzisko. [przypis edytorski]
19
półłęk – łagodny łuk, wygięcie. [przypis edytorski]
20
charmeur (fr.) – uwodziciel a. zaklinacz. [przypis edytorski]
21
kroki – dziś popr. forma N. lm: krokami. [przypis edytorski]
22
podwieczerz (daw.) – późne popołudnie. [przypis edytorski]
23
circenses (łac. circensis: cyrkowy, związany z igrzyskami) – igrzysk; fragment powiedzenia poety rzymskiego Juvenalisa, o prostych ludziach, którzy chcą od życia tylko chleba i igrzysk, panem et circenses. [przypis edytorski]
24
szyd (daw.) – szyderstwo, drwina. [przypis edytorski]
25
słyszny – dziś: słyszalny. [przypis edytorski]
26
podawał było – daw. konstrukcja, czas zaprzeszły o znaczeniu: dawniej (kiedyś, wcześniej) podawał. [przypis edytorski]
27
halizna – tu: pustkowie, ziemia jałowa. [przypis edytorski]
28
usty – dziś popr. forma N.: ustami. [przypis edytorski]
29
pakość (daw.) – obmierzłość, ohyda. [przypis edytorski]
30
chrząchanie – dziś popr.: chrząkanie. [przypis edytorski]
31
clou (fr.) – gwóźdź; przen.: główna atrakcja. [przypis edytorski]
32
adjuvat (łac. adiuvo, adiuvere) – pomaga, wspiera. [przypis edytorski]
33
Allerdings. Ja. Leider. (niem.) – oczywiście, tak, niestety. [przypis edytorski]
34
pierst (daw.) – palec (rdzeń zachował się w słowie pierścień, oznaczającym to, co się na palec zakłada). [przypis edytorski]
35
mater – od: Alma Mater (łac., dosł. matka karmicielka); termin ten stanowi uroczystą nazwę nadawaną uniwersytetom i in. szkołom wyższym od czasów średniowiecza. [przypis edytorski]
36
rigolo (fr.) – zabawne; osobliwe. [przypis edytorski]
37
atitiuda (z fr. attitude) – postawa. [przypis edytorski]
38
ministrable (fr.) – godny mianowania ministrem. [przypis edytorski]
39
gentilezza (wł.) – uprzejmość, grzeczność. [przypis edytorski]
40
rond-point (fr.) – rondo a. półkole; tu: okrągłość. [przypis edytorski]
41
hazard – tu: skłonność do ryzyka, brawura. [przypis edytorski]
42
skrzydły – dziś popr. forma N. lm: skrzydłami. [przypis edytorski]
43
źrenice – tu w znaczeniu: tęczówki. [przypis edytorski]
44
padło – padlina. [przypis edytorski]
45
otrząsła – dziś popr. forma 3.os.lp r.ż.: otrząsnęła. [przypis edytorski]
46
imać – brać; tu: dotykać. [przypis edytorski]
47
zberknięcie – tu: chrzęst, szczęknięcie. [przypis edytorski]
48
zachwycić – tu: złapać, schwycić; zachwycił w oczy bystre – zobaczył, zauważył spostrzegawczymi oczami. [przypis edytorski]
49
naszego tu brata, co wróbli na tę wisznię – przen.: tłum mężczyzn nadskakujących tej pannie przypomina stado wróbli obsiadających drzewo wiśniowe. [przypis edytorski]
50
gniłka (gw.) – zgniły owoc a. ulęgałka; tu przen.: stara panna; kobieta zgorzkniała i bezdzietna lub zepsuta, „upadła”. [przypis edytorski]
51
żmuda – trud, mozół. [przypis edytorski]
52
Zresztą i pułkownik masz przecie swój dział – sens: zresztą i pan, panie pułkowniku, ma tam swoją działkę. [przypis edytorski]
53
nawa – tu: okręt. [przypis edytorski]
54
taska (ros. M. таска, B. таску) – smutek, zmartwienie. [przypis edytorski]
55
chadatajstwo (ros. хадатайство) – starania, zabieganie; wstawianie się u kogoś w jakiejś sprawie. [przypis edytorski]
56
czmucąż – czas. czmucić: zawracać w głowie, mącić; z dodaną cząstką wzmacniającą -ż. [przypis edytorski]
57
mundura – dziś popr. forma D.lp: munduru. [przypis edytorski]
58
szerokimi bary – dziś popr. forma N.lm: (…) barami. [przypis edytorski]
59
wysiepać – postrzępić, wywlec nitki; tu przen.: zużyć. [przypis edytorski]
60
zażyłabyś duszoj (z ros. ты зажила бы душой) – zaczęłabyś żyć [całą] duszą (tj. prawdziwie, do głębi). [przypis edytorski]
61
rozmarzyste – tak w źródle, najprawdopodobniej omyłkowo zamiast: rozmaszyste, tj. z rozmachem grane, pełne rozmachu. [przypis edytorski]
62
dalekimi wichry – dziś popr. forma N.lm: (…) wichrami. [przypis edytorski]
63
ubłożenie – osiągnięcie błogości. [przypis edytorski]
64
nęk – dziś: nękanie, znękanie. [przypis edytorski]
65
tynglówka (daw.) – artystka-prostytutka pracująca w tingel-tangel, tj. w podrzędnym lokalu rozrywkowym. [przypis edytorski]
66
hazard – tu: ryzykanctwo, brawura. [przypis edytorski]
67
glosolalia (z gr. γλῶσσα, glossa: język i λαλῶ, lalo: mówię) – dar języków, wygłaszanie pod wpływem religijnej ekstazy słów w języku nieznanym mówiącemu lub w ogóle nieistniejącym. [przypis edytorski]
68
l’affaire (fr.) – sprawa; przygoda; romans. [przypis edytorski]
69
du grand geste (fr.) – wielkiego gestu. [przypis edytorski]
70
samodur (ros. самодур) – samolub, egocentryk. [przypis edytorski]






