- -
- 100%
- +
Zauważyła stare okulary przeciwsłoneczne na górnej półce szafki i miała ochotę założyć je wewnątrz budynku, na cały dzień. Lecz wiedziała, że to przyciągnęłoby jedynie jeszcze więcej negatywnej uwagi.
Niczym fala przyboju, szkolne korytarze zaczęły wypełniać się dzieciakami, napływającymi ze wszystkich stron. Zerknęła na telefon i zdała sobie sprawę, że jej pierwsza lekcja miała zacząć się już za kilka minut. Wzięła głęboki oddech i zamknęła szafkę.
Zauważyła, że w telefonie nie było żadnych nowych wiadomości i jej myśli na powrót skierowały się ku Blake’owi i wczorajszemu popołudniu. Do tego, jak uciekła. Ponownie zastanowiło ją, co też musiał naopowiadać innym. Czy rzeczywiście powiedział te wszystkie krzywdzące ją rzeczy? Że dał jej kosza? Czy też Vivian wszystko zmyśliła? Co naprawdę myślał o niej? I dlaczego nie odpowiedział na żadną jej wiadomość?
Założyła oczywiście, że jego milczenie też było odpowiedzią. Że się wkurzył i nie był nią już zainteresowany. Ale miała nadzieję, że chociaż odpowie i sprawdziła telefon jeszcze raz, tak w razie czego – nawet jeśli miałby oznajmić, że nie jest już zainteresowany. Nienawidziła braku wiadomości.
Jakby tego wszystkiego było mało, nie potrafiła również przestać myśleć o Sage’u. Ich spotkanie przed domem było takie tajemnicze. Żałowała, że go opuściła, że nie miała kilku jeszcze chwil, by z nim porozmawiać, zapytać o coś więcej. Jednakże, sen przeraził ją i nie mogła pojąć, dlaczego Sage utkwił w jej umyśle, nawet bardziej niż Blake.
Poczuła się taka zdezorientowana. Co do Blake’a miała wrażenie, jakby świadomie o nim myślała; natomiast z Sagem było tak, jakby nie mogła powstrzymać się od myślenia o nim − czy tego chciała, czy nie. Nie rozumiała siły uczuć, które do niego żywiła. Co dziwne, choć znała Blake’a od wielu lat, czuła, że w jakiś sposób Sage był jej bliższy. Martwiło ją przede wszystkim to, że nie widziała w tym żadnego sensu. Nie cierpiała, kiedy czegoś nie mogła pojąć – zwłaszcza, jeśli chodziło o miłość.
– Mój Boże, Scarlet? – odezwał się czyjś głos.
Kiedy zamknęła szafkę, zobaczyła stojącą obok Marię, przyglądającą się jej, jakby była osławioną znakomitością.
– Nigdy nie przychodzisz wcześnie! Wysłałam do ciebie z milion wiadomości wczorajszego wieczora! Co się stało? Wszystko w porządku?
Scarlet poczuła ukłucie żalu; była zbyt wstrząśnięta, by odpowiedzieć na wszystkie jej pytania. Poczuła też przy niej jakiś nowy niepokój, ze względu na swe uczucia do Sage’a. Przecież Maria jasno stwierdziła, iż ma obsesję na jego punkcie. Gdyby dowiedziała się, że Scarlet rozmawiała z nim poprzedniego wieczora – i to przed swoim domem – obawiała się, że wkurzyłaby się na nią. Maria była taka zazdrosna i zaborcza, kiedy chodziło o chłopaków. Zawsze sądziła, że na kimkolwiek spocznie jej wzrok, ta osoba należy już do niej – nieważne, czy wiedziała o jej istnieniu, czy też nie. A jeśli ktokolwiek choć na chwilę wszedł jej wówczas w drogę, natychmiast stawał się jej wrogiem. Potrafiła być mściwa – i nigdy nie wybaczała ani nie zapominała. Była tego rodzaju człowiekiem: albo twoją najbliższą przyjaciółkę, albo śmiertelnym wrogiem.
– Przepraszam – odparła Scarlet. – Padłam wcześnie, nie czułam się najlepiej. I nie byłam w stanie zająć się tym wszystkim na Facebooku.
– Mój Boże, nienawidzę jej – powiedziała Maria. – Vivian. Co za żmija. Za kogo ona się uważa? Zostawiłam posty na jej ścianie i u jej kumpelek. Pokazałam im, gdzie ich miejsce za tę nagonkę na ciebie.
Scarlet była wdzięczna Marii – dzięki czemu poczuła jeszcze większą skruchę z powodu rozmowy z Sagem. Chciałaby po prostu powiedzieć jej o tym, wyjaśnić, co zaszło między nimi – ale sama za dobrze nie rozumiała, co tam się stało. I obawiała się, że gdyby choć o tym wspomniała, Maria straciłaby do niej zaufanie.
– Jesteś najlepsza – powiedziała Scarlet i objęła ją ramieniem z uznaniem.
We dwie ruszyły jedna przy drugiej korytarzami, które szybko wypełniały się uczniami i coraz większym hałasem, rozpocząwszy długą drogę na drugi koniec szkoły, na ich pierwsze wspólne zajęcia.
– Znaczy, jaki ona ma tupet – powiedziała Maria. – Najpierw skradła ci faceta. Potem te wszystkie posty. Czuje się po prostu zagrożona. Wie dobrze, że jesteś od niej lepsza.
Scarlet poczuła się nieco lepiej, choć wciąż odczuwała smutek na myśl o straceniu Blake’a. Zwłaszcza w tych okolicznościach. Pragnęła chociaż jednej szansy, by wytłumaczyć Blake’owi, że cokolwiek tam nad rzeką się stało, to nie była jej wina. Ale naprawdę nie wiedziała, jak to wyjaśnić. Co miałaby mu powiedzieć? Wydawało jej się, że całkiem dobrze wyłuszczyła to w swojej wiadomości. A on nawet nie raczył odpowiedzieć.
– Cześć, dziewczyny – dobiegł ich czyjś głos.
Podeszły do nich Jasmin i Becca. Scarlet wyczuła, jak objęły ją wzrokiem i zaczęła odczuwać paranoję z powodu tego całego zainteresowania, jakie wzbudzała.
– Hej – powiedziała Scarlet, kiedy szły razem, przemierzając małą grupą kolejne korytarze. – No więc, będziesz nas teraz trzymać w niepewności, czy jak? – spytała Jasmin. – Co się stało z Blakiem?
Scarlet wyczuwała ich spojrzenia na sobie i zaczynała tracić głowę. Idąc dalej, zauważała również zerknięcia innych dzieciaków. Chciała myśleć, że po prostu reagowała paranoicznie – ale wiedziała, że tak nie było. Przyglądała jej się zdecydowanie cała chmara ludzi, rzucających ukradkowe spojrzenia, jakby była jakimś dziwolągiem. Ponownie zaczęła się zastanawiać, ile dzieciaków było w sieci, ile przeczytało te wszystkie posty, i w co wierzyły. Czy miała zyskać sławę jako ta, której Blake dał kosza? Która straciła Blake’a na rzecz Vivian? Aż się w niej zagotowało na samą tę myśl.
– To prawda? – spytała Becca. – Naprawdę cię rzucił?
– Jeśli tak – powiedziała Jasmin – to po prostu powiedz nam, a my rozniesiemy jego ścianę na Facebooku.
– Dzięki – powiedziała Scarlet. Pomyślała, jak najlepiej to ująć. Nie wiedziała, jak im to wyjaśnić.
– Więc? – ponagliła ją Maria. – Naprawdę nam nie powiesz?
Scarlet wzruszyła ramionami.
– Nie jestem pewna, co mam wam powiedzieć. W zasadzie nie ma o czym mówić. Poszliśmy nad rzekę i, no… Zawahała się, rozmyślając nad tym jak to wyrazić. − … i Blake mnie pocałował.
– I? – ponagliła ją Jasmin. – Nie dobijaj nas, no!
Scarlet wzruszyła ramionami.
– I tyle. Nic tak naprawdę się nie stało. Znaczy, podoba mi się. I wciąż naprawdę go lubię. Ale… Znaczy, zrobiło mi się naprawdę niedobrze, więc musiałam wracać, tak jakby nagle.
– Co to znaczy niedobrze? – spytała Becca.
– No, brzuch zaczął mnie boleć – skłamała, nie wiedząc, co innego powiedzieć. – I do tego dorwał mnie okropny ból głowy. Przynajmniej częściowo mówiła prawdę. – Myślę, że wciąż jeszcze byłam chora po tamtym. Więc uciekłam stamtąd. Chyba w złym momencie.
– A Blake cię odprowadził, tak? Czy też okazał się zupełnym cymbałem? – spytała Jasmin.
Scarlet wzruszyła ramionami.
– To nie jego wina. Nie dałam mu tak naprawdę czasu. Chyba po prostu go tam zostawiłam. I źle go potraktowałam. Chciałam mu to wyjaśnić, ale nie odpowiedział na moje wiadomości.
– Co za palant – powiedziała Maria.
– Ofiara losu – dodała Jasmin. – Powaga. Więc się rozchorowałaś – też coś, a on nie odpowiada na twoje wiadomości? Co z nim nie tak? Więc zrobiło ci się niedobrze. Wielkie rzeczy. Znaczy, nie pozwolił ci nawet tego wytłumaczyć?
– Absolutnie – wtrąciła Maria. – A potem co, wrócił w podskokach do Vivian i no, rzucił cię dla niej? Tylko dlatego, że było ci niedobrze? Coś z nim nie tak? Zupełnie nie zasługuje na ciebie. I tak będzie najlepiej.
Scarlet naprawdę doceniała głosy wsparcia i dzięki nim poczuła się lepiej. Nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Chyba była najzacieklejszym krytykiem samej siebie. Im więcej o tym rozmyślała, tym bardziej uświadamiała sobie, że miały rację. Może Blake powinien okazać więcej współczucia, może powinien pobiec za nią, zapytać ją, jak się czuje, może nie powinien tak od razu pobiec do Vivian.
Ale czy rzeczywiście to zrobił? Czy też Vivian wszystko zmyśliła?
– Dzięki – powiedziała. – Naprawdę to doceniam. Choć szczerze, sama nie wiem, co wydarzyło się potem. Nie wiem, czy wrócił do Vivian, czy też ona to wszystko zmyśliła.
– Więc pewnie znaczy to, że nie idziesz z nim na zabawę? – spytała Maria. – No to z kim pójdziesz? Znaczy, co, nie idziesz? – spytała, podnosząc głos, jakby to była najokropniejsza rzecz na świecie.
Scarlet wzruszyła ramionami. Ta głupia zabawa – nie mogła wypaść w gorszej chwili. Naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć.
– Wątpię, czy Blake mnie zabierze – powiedziała. – Co do pójścia tam samej…
Przez chwilę Scarlet bezwiednie pomyślała o Sage’u. Zdała sobie sprawę, jak bardzo chciałaby pójść tam razem z nim. Nie miała pojęcia dlaczego. Jego twarz po prostu utkwiła w jej umyśle.
W tej samej chwili pomyślała o Marii, o tym, co by pomyślała – i myśl o pójściu na zabawę z Sagem wydała jej się zdradą. Postarała się szybko odepchnąć od siebie ten pomysł.
– Jak nie, to nie – powiedziała w końcu. – Może pójdę za rok.
– Dziś wieczór odbędzie się wielka impreza przed zabawą w domu Jake’a Wilsona. Jego rodzice wyjechali. Idziemy tam wszyscy. Ty też musisz. Może tam z kimś się umówisz.
Scarlet przełknęła. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęła było wymknięcie się i szukanie kogoś do pary.
– Ech, nie przejmuj się – powiedziała Maria. – Ja również nikogo jeszcze nie mam.
– A co z Brianem? – spytała Jasmin.
– Zerwaliśmy ze sobą, nie pamiętasz? – powiedziała.
– Ale nie umawia się z nikim innym.
Maria wzruszyła ramionami.
– Nie poprosił mnie. A ja i tak nie chciałabym iść z nim. To Sage jest tym jedynym, z którym naprawdę chcę iść. Ten nowy.
Scarlet przełknęła.
– Więc dlaczego go nie zapytasz? – spytała Becca.
– Taaa, wciąż o nim gadasz, a nic nie robisz – powiedziała Jasmin. – Nie bądź takim cykorem.
– Nie jestem cykorem – odburknęła Maria.
– Cykor! Cykor! – zaczęły się z niej naśmiewać.
Twarz Marii zrobiła się czerwona jak burak. Scarlet zauważyła, jak bardzo się wściekła.
– Nie boję się. W zasadzie to następne zajęcia mamy razem. Wtedy go zaproszę.
– Nie, nie zrobisz tego – powiedziała Becca.
– Nigdy się na to nie odważysz – powiedziała Jasmin.
– Zobaczymy – powiedziała Maria.
– Ale nie będzie to trochę dziwne? – powiedziała Becca. – Ty zaprosisz jego?
Maria wzruszyła ramionami.
– Mogłoby być lepiej. Ale co innego miałabym zrobić? Jest nowy. Jeśli ja go nie zaproszę, to zrobi to kto inny. A jeśli mu się nie podobam, lepiej przekonać się o tym od razu, prawda?
– Nadal sądzę, że tylko tak mówisz – powiedziała Jasmin.
Maria spiorunowała ją wzrokiem.
– Poczekaj godzinę i wtedy przekonamy się, kto tylko tak mówi.
Scarlet poczuła ulgę, kiedy przestała być tematem rozmowy. Zaczęła odczuwać nadzieję, że być może całe to nieprzychylne zainteresowanie minie szybko i nie będzie aż tak źle, jak sądziła. Jak by nie było, dzieciaki całkiem szybko porzucały jeden temat, goniąc za nową plotką. Ale kiedy przyszły jej na myśl następne zajęcia, razem z Sagem i Marią, nogi się pod nią ugięły.
Kiedy minęły róg, poczuła się jeszcze słabiej: oto stała przed nią, podpierając ścianę, Vivian oraz jej kumpele. Szturchnęły się łokciami, spoglądając w jej stronę, po czym zaczęły chichotać i szeptać jedna do drugiej.
Vivian odwróciła się i spiorunowała ją wzrokiem z uśmiechem zwycięzcy. Scarlet zauważyła podłość wyrysowaną na jej idealnej twarzy, tę niewielką satysfakcję, jaką się napawała, szkalując ją w sieci. Przez chwilę Scarlet opanował taki gniew, że miała ochotę rzucić się na nią. Poczuła ogromną furię, która wezbrała w jej ciele, i w postaci mrowienia rozeszła się od palców stóp po krańce palców rąk. Nie mogła pojąć, co się z nią dzieje: to było jak uderzenie gorąca. Jej ciało sprawiało wrażenie silniejszego, skłonnego do większej agresji i niezdolnego do zachowania pełnej kontroli. Chciała jak najszybciej wynieść się stąd, zanim cokolwiek złego się stanie.
– Patrzcie, patrzcie – powiedziała na głos Vivian, kiedy przechodziła ze wszystkimi obok niej. Powietrze przesiąkło tak mocnym napięciem, że można było kroić je nożem.
– Patrzcie, kogo tu mamy. Czy to nie aby ostatnia zdobycz Blake’a?
– Też wymyśliła. I to jeszcze ta, na którą Blake nawet nie spojrzy – odburknęła Jasmin.
– Co, za bardzo boicie się powiedzieć jej w twarz, więc zostawiacie posty w sieci? – podpuściła je Maria.
Twarz Vivian wykrzywił gniew, podobnie zresztą, jak i jej kumpelek. Scarlet czuła się zażenowana. Chciała, by wszystko po prostu minęło. Doceniała lojalność swoich przyjaciółek, ale nie chciała, by to urosło do rangi pełnowymiarowej wojny.
– A mówi to ta, która nawet nie ma z kim iść na zabawę – ripostowała Vivian, która skupiła się teraz na Marii. – Ofiara losu – powiedziała.
– Wolę nie iść z nikim niż zadawać się z kimś z odzysku – odburknęła Maria.
– Maria, proszę – powiedziała cicho Scarlet. – Chodźmy już.
Przez chwilę wydawało się, że obie grupy dziewcząt rzucą się na siebie i że wyniknie z tego większa scysja. Chociaż Scarlet czuła przepełniający ją gniew, naprawdę nie chciała, by doszło do konfrontacji.
Delikatnie popchnęła koleżanki i powoli zaczęły odchodzić w głąb korytarza. Scarlet nie zamierzała zniżać się do poziomu Vivian.
Kiedy odległość między obiema grupkami zaczęła rosnąć, nagle Scarlet coś wyczuła. Było to dziwne przeczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Ni stąd, ni zowąd, jej zmysły wyostrzyły się: wyczuła, bardziej niż dostrzegła, mroczną energię zbliżającą się do niej od tyłu. Nie miała pojęcia, w jaki sposób to zrobiła, ale właśnie tak było. Wyczulił się też jej słuch: słyszała każdy najdrobniejszy dźwięk w korytarzu. Usłyszała dziewczęce kroki zbliżające się do niej od tyłu.
Reagując z prędkością światła, Scarlet poczuła, jak jej ciało obróciło się, jak jej dłoń wystrzeliła do góry i zobaczyła, że chwyta czyjąś rękę, która opada na tył jej głowy.
Podniosła wzrok i ze zdumieniem zauważyła, że trzyma Vivian za nadgarstek. Rzuciła okiem i zobaczyła wielką kulkę gumy do żucia w jej dłoni, oraz zszokowaną minę na jej twarzy. Potem uzmysłowiła sobie, co się stało: Vivian podkradła się za nią i zamierzała wcisnąć gumę w jej włosy. W jakiś sposób Scarlet wyczuła to, odwróciła się na pięcie i w ostatniej sekundzie zablokowała jej rękę, ledwie kilka cali od celu.
Stojąc tak, Scarlet uświadomiła sobie, że ściska nadgarstek Vivian z niewiarygodną siłą; Vivian padła na kolana i krzyknęła z bólu.
Wszyscy obecni na korytarzu zatrzymali się i tłumnie je otoczyli.
– To boli! – krzyknęła Vivian. – Puszczaj!
– BIJĄ SIĘ! BIJĄ SIĘ! – wrzasnął tłum dzieciaków, który zebrał się nagle wokoło.
Scarlet poczuła przytłaczający gniew pulsujący w jej ciele, wściekłość, nad którą nie potrafiła zapanować. Coś w jej ciele ustrzegło ją przed krzywdą i teraz domagało się zemsty – chciało, by Scarlet złamała jej nadgarstek.
– A niby czemu? – krzyknęła Maria. – To ty zamierzałaś przykleić jej gumę do włosów.
– Proszę! – zajęczała Vivian. – Przepraszam!
Scarlet nie rozumiała, co ją naszło, i tylko się wystraszyła. W jakiś sposób, w ostatniej sekundzie, zmusiła się, by zaniechać zemsty. W końcu ją puściła.
Dłoń Vivian opadła w dół; Vivian skoczyła na nogi i pobiegła do swoich przyjaciółek.
Scarlet odwróciła się z mocno walącym sercem i poszła dalej za swoimi psiapsiółkami. Korytarz na powrót zatętnił życiem. Wszyscy zaczęli szeptać, rozchodząc się do klas. Przyjaciółki Scarlet otoczyły ją.
– Mój Boże, jak to zrobiłaś? – spytała Maria z podziwem.
– To było niezwykłe! – powiedziała Jasmin. – Naprawdę pokazałaś, gdzie jej miejsce.
– Nie mogę uwierzyć, że chciała wysmarować cię gumą – powiedziała Becca.
– Dostała za swoje − powiedziała Maria. – Niezły refleks. Sądzę, że teraz dobrze się namyśli, zanim znowu z tobą zadrze.
Ale Scarlet nie poczuła się lepiej. Była raczej pusta, wykończona. I jeszcze bardziej oszołomiona tym, co się z nią dzieje. Z jednej strony, była oczywiście zachwycona, że udało jej się złapać ją zawczasu, stawić jej opór i walczyć o swoje. Ale jednocześnie nie mogła zrozumieć, jak była w stanie zareagować w taki sposób, jak to zrobiła.
Oczy piekły ją jeszcze bardziej, a ból głowy tylko się wzmagał i choć brzmiało to jak szaleństwo, nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że w jakiś sposób się zmienia. I to przeraziło ją bardziej niż cokolwiek innego.
Zadzwonił dzwonek. Tuż, zanim ruszyły do klasy, Scarlet obejrzała się i zobaczyła stojącego niedaleko Blake’a. Stał z kilkoma kolegami. Jeden szturchnął go i Blake odwrócił się i zerknął na nią. Ich spojrzenia splotły się na chwilę. Scarlet próbowała wyczytać coś z jego miny. Miała wielką nadzieję, że odwróci się i podejdzie do niej, da jej szansę.
Ale on nagle odwrócił się i odszedł z kolegami w przeciwnym kierunku.
Scarlet poczuła, jak pęka jej serce. Więc to by było na tyle. Nie był już nią zainteresowany. Co więcej, nawet z nią nie rozmawiał. Nie zauważał jej. I to bolało ją bardziej niż cokolwiek innego. Sądziła, że łączy ich coś prawdziwego i nie mogła zrozumieć, jak to wszystko mogło tak szybko się rozlecieć, jak mógł tak po prostu odejść. Dlaczego nie mógł wykazać się większym zrozumieniem jej – a przynajmniej dać jej szansę wszystko wytłumaczyć.
Nie zaczęły się jeszcze pierwsze zajęcia, a Scarlet już czuła się jak zbity pies. Już zdążyła doświadczyć burzy emocji i zastanawiała się, jak będzie w stanie znieść cały dzień.
– Chodź, nie potrzebujesz go – powiedziała Maria, chwyciwszy Scarlet pod rękę i zaprowadziła ją na pierwszą lekcję. Scarlet przełknęła głośno, wiedząc, że za tymi drzwiami czekał Sage.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Na pierwszych zajęciach zebrało się około trzydzieścioro dzieciaków, przepychających się do miejsc siedzących. Ławki ustawiono w trzech równych rzędach po dziesięć w każdym, natomiast z boku stały długie drewniane stoły ze schowanymi pod nimi ławami. Zlustrowała pomieszczenie i z ulgą stwierdziła, że Sage’a nie ma; przynajmniej z tym problemem nie musiała dziś się mierzyć.
– Gdzie on jest? – spytała Maria przybitym tonem. – Jasne, nie przyszedł.
Były to zajęcia z angielskiego, ulubiony przedmiot Scarlet. Zazwyczaj byłaby szczęśliwa, zwłaszcza, że pan Sparrow był jej ulubionym nauczycielem i zwłaszcza, że w tym semestrze omawiali Shakespeare’a i jej ulubioną sztukę: Romea i Julię.
Kiedy jednak osunęła się na miejsce w rzędzie tuż obok Marii, poczuła się przygnębiona. Apatyczna. Nie potrafiła skupić się na Shakespearze. Klasa ucichła, a ona odruchowo wyjęła książki i otępiała wlepiła wzrok w stronę.
– Dziś będzie nieco inaczej – ogłosił pan Sparrow.
Scarlet podniosła wzrok, z radością usłyszawszy jego głos. Mając sporo po trzydziestce i będąc przystojnym, nieco zarośniętym, z przydługimi włosami i silnie zarysowaną szczęką mężczyzną, nie pasował do otoczenia, do szkoły. Wyglądał nieco szykowniej od pozostałych, niczym aktor mający najlepsze lata za sobą. Był zawsze taki szczęśliwy, łatwo wpadał w śmiech i taki uprzejmy dla niej – i pozostałych uczniów. Nigdy nie skwitował jej szorstkim słowem, ani nikogo innego. I zawsze dawał same szóstki. Udawało mu się też sprawić, by najbardziej skomplikowany tekst stawał się łatwy do zrozumienia i by każdy praktycznie ekscytował się czytanym fragmentem. Był też jednym z najbystrzejszych ludzi, jakich kiedykolwiek spotkała – posiadając encyklopedyczną wiedzę na temat świata i klasycznej literatury.
– Co innego jedynie przeczytać sztuki Shakespeare’a – oświadczył z szelmowskim uśmiechem na twarzy. – Co innego odegrać choć jedną z nich – dodał. – W istocie, można by dowodzić, że nie pojmiesz w pełni jego sztuk, aż nie przeczytasz ich na głos – a nawet spróbujesz je odegrać.
Klasa zareagowała chichotem. Dzieciaki zaczęły spoglądać po sobie i szeptać głośno.
– Zgadza się – powiedział. – Dobrze odgadliście. Po dzisiejszej pogadance podzielimy się w grupy, każdy dobierze sobie parę i wyrecytuje tekst na głos razem z partnerem.
W sali rozległy się rozemocjonowane szepty i zdecydowanie wzrósł poziom napięcia. Dzięki temu Scarlet udało się wyrwać z zadumy, zapomnieć na kilka chwil o wszystkich utrapieniach w jej życiu. Praca w parach i odczytanie wersów: czekał ją niezły ubaw.
Nagle otworzyły się drzwi do sali. Scarlet odwróciła się razem z resztą uczniów, by zobaczyć kto to.
Nie mogła uwierzyć. Oto stał w nich, z dumnie wypięta piersią i książką w dłoni, Sage. Miał na sobie wąską, skórzaną marynarkę, czarne skórzane buty, dżinsy znanego domu mody z wielkim, czarnym, skórzanym pasem i ogromną srebrną sprzączką. Ubrany był też w czarną, luźno puszczoną koszulę z wyłogami kołnierza przypinanymi na guziki, pomiędzy którymi widniał mieniący się naszyjnik – wyglądający, jakby został zrobiony z białej platyny – z ogromnym wisiorem po środku. Wyglądało na to, iż zdobiły go rubiny i szafiry i iskrzył się w dziennym świetle.
Pan Sparrow odwrócił się i spojrzał na niego ze zdumieniem.
– A ty to…?
– Sage – odparł, wręczając mu jakiś świstek. – Przepraszam za spóźnienie. Jestem nowy.
– Zatem jesteś tu mile widziany – odpowiedział pan Sparrow. – Klasa, powitajmy Sage’a i zróbmy miejsce w tyle.
Pan Sparrow odwrócił się ku tablicy.
– Romeo i Julia. Na początek, porozmawiajmy o genezie tej sztuki…
Głos nauczyciela ulotnił się z głowy Scarlet. Jej serce waliło mocno, kiedy Sage ruszył między rzędami. Wówczas, nagle, uświadomiła coś sobie: jedyne puste miejsce na sali znajdowało się bezpośrednio za nią.
O, nie, pomyślała. Nie, kiedy Maria siedzi tuż obok.
Kiedy Sage ruszył przejściem wzdłuż ławek, mogłaby przysiąc, że zauważyła, jak odwrócił się i spojrzał wprost na nią. Szybko odwróciła wzrok, myśląc o Marii i nie rozumiejąc, dlaczego tak się jej przyglądał.
Wyczuła raczej niż zobaczyła, że przeszedł obok niej, usłyszała szuranie krzesła i poczuła, jak usiadł za nią. Wyczuwała emanującą z niego energię; była niesamowita.
Nagle, w jej kieszeni zabrzęczał telefon. Ukradkiem sięgnęła w dół, wysunęła odrobinę i spojrzała. Oczywiście. Maria.
RANY, konam.
Scarlet wcisnęła komórkę z powrotem do kieszeni. Nie odwróciła się i nie spojrzała na Marię, nie chcąc nikomu zdradzić, że przesyłają sobie wiadomości. Potem położyła dłonie z powrotem na ławce. Musiała się skoncentrować.
Ale jej telefon zabrzęczał kolejny raz. Nie mogła go zlekceważyć, zwłaszcza, że Maria siedziała tuż obok niej, więc znów sięgnęła po niego.
Halo? Co mam zrobić?
I znów wcisnęła go do kieszeni. Nie chciała wyjść na gbura, ale nie miała pojęcia, co odpowiedzieć i naprawdę nie miała ochoty wdawać się teraz w tę komórkową konwersację. Sytuacja pogarszała się z każdą chwilą i Scarlet pragnęła skupić się na tym, co mówi pan Sparrow, zwłaszcza że dotyczyło to jej ulubionej sztuki.
Ale znowu nie mogła zignorować Marii. Szybko sięgnęła w dół i wystukała jednym palcem.
Nie wiem.
Wcisnęła wyślij, po czym wepchnęła komórkę głęboko do kieszeni, mając nadzieję, że Maria da jej spokój.
– Historia Romea i Julii – zaczął pan Sparrow – nie została wymyślona. W rzeczywistości, Shakespeare wykorzystał starą opowieść. Podobnie jak w przypadku pozostałych swoich sztuk, pomysły czerpał z historii. Przetwarzał stare opowieści i dostosowywał je do swojego języka, do czasów, w których żył. Lubimy myśleć, że jest najwspanialszym oryginalnym pisarzem wszech czasów – lecz po prawdzie trafniej byłoby nazywać go największym adaptatorem wszech czasów. Gdyby żył i pisał w obecnych czasach, nie zdobyłby Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny – lecz za najlepszy scenariusz adaptowany. Ponieważ żadna z jego opowieści – ani jedna – nie była oryginalna. Wszystkie zostały spisane dużo wcześniej, niektóre wielokrotnie na przestrzeni wieków.
– Niekoniecznie jednak umniejsza to jego umiejętnościom pisarskim. Wszak, wszystko zależy od tego, jak ładnie coś wyrazimy, prawda? Ta sama fabuła opowiedziana przez dwie różne osoby może u pierwszej okazać się nudna, kiedy u drugiej staje się fascynująca. Największą umiejętnością Shakespeare’a była jego zdolność podjęcia czyjegoś tematu i przepisania go własnymi słowami, w zgodzie z czasami, w których żył. Okraszenia go takim pięknem i poezją, że rzeczywiście powoływał go do życia niejako po raz pierwszy. Owszem, był dramaturgiem. Lecz ostatecznie i przede wszystkim, był poetą.
Pan Sparrow zamilkł i uniósł sztukę do góry.
– W przypadku Romea i Julii opowieść ta znana była już od wieków, zanim Shakespeare położył na niej rękę. Czy ktoś zna jej źródło?