- -
- 100%
- +
Usłyszawszy te słowa, Caitlin wiedziała, że Polly miała rację. Nie była tak naprawdę w pełni władz umysłowych. Spojrzała na telefon i przez chwilę zapomniała, co miała zrobić. Wyciągnęła rękę i podała telefon Polly.
Caitlin odwróciła się i wyszła z pokoju. Za chwilę usłyszała dźwięczny głos Polly, która miała już kogoś na linii.
– Czy to Heather? – zawołała Polly. – Tu Polly Paine. Jestem ciotką Scarlet Paine. Przepraszam, że cię niepokoję, ale szukamy Scarlet. Widziałaś ją?
Głos Polly powoli cichł w miarę, jak Caitlin schodziła coraz niżej po schodach. Trzymała się poręczy, czując zawroty głowy, mając wrażenie, jakby ziemia miała za chwilę wyśliznąć się spod jej stóp.
W końcu weszła do salonu, podeszła do wielkiego, wyściełanego fotela i zatonęła w nim.
Siedziała i spoglądała przez okno, a w jej głowie kotłowały się różne myśli. Pomimo wszelkich wysiłków, wciąż pojawiały się przed nią obrazy: Scarlet w łóżku, krzycząca; jej warknięcie; jak odrzuciła Caleba; jak wypadła z domu… Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę?
Kiedy nad tym wszystkim dumała, mimowolnie przyszło jej na myśl spotkanie z Aidenem. Jego słowa, jej dziennik. Czy to jej dziennik był wszystkiemu winien? Dlaczego musiała pójść na ten głupi strych? Dlaczego musiała pojechać do Aidena? Gdyby tego nie zrobiła, gdyby pozostawiła to w spokoju, czy stałoby się to wszystko, co się stało?
Przypomniała sobie ostrzeżenie Aidena, że Scarlet mogła ponownie rozsiać wampiryzm na cały świat.
Musisz ją powstrzymać.
Caitlin siedziała i zastanawiała się nad tym. Co Scarlet teraz robiła? Czy pożywiała się ludźmi? Przemieniała ich w wampiry? Czy rozprzestrzeniała to nawet w tej chwili? Czy świat już nigdy nie miał być taki sam? Czy to Caitlin ponosiła za to odpowiedzialność?
Miała ochotę chwycić telefon i zadzwonić do Aidena. Przemaglować go. Zażądać, by powiedział jej wszystko ze szczegółami.
Ale nie potrafiła się przemóc. Sięgnęła po telefon, podniosła go, lecz coś ją powstrzymało. Przypomniała sobie ostatnie słowa Aidena i ponownie odczuła nudności. Kochała Scarlet ponad życie i nigdy nie byłaby w stanie wyrządzić jej krzywdy.
Siedziała i trzymała telefon, wyglądając przez okno i słuchając przytłumionego głosu Polly dochodzącego z góry, a w jej umyśle kotłowały się różne myśli. Powieki zaczęły jej ciążyć. Zanim się zorientowała, już spała.
*Caitlin obudziła się i zdała sobie sprawę, że była sama w swym wielkim, pustym domu. Wszystko zastygło w bezruchu. Usiadła, zastanawiając się, gdzie się wszyscy podziali, po czym wstała i przeszła przez pokój. Co dziwne, wszystkie zasłony i żaluzje były szczelnie zaciągnięte. Podeszła do jednego z okien i odsłoniła je. Kiedy wyjrzała na zewnątrz, zobaczyła krwistoczerwone słońce – ale tym razem wyglądało inaczej. Nie przypominało to zachodu słońca, ale raczej jego wschód. Była zdezorientowana. Czyżby przespała całą noc? Czy Scarlet wróciła do domu? I gdzie się wszyscy podziali?
Ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Z jakiegoś powodu wyczuła, iż być może Scarlet stała tam i na nią czekała.
Powoli otworzyła ciężkie drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Ale panowała tam całkowita cisza i spokój. Na ulicy nie było ani jednej żywej duszy, ani nawet samochodu w zasięgu wzroku. Słyszała jedynie świergot samotnego porannego ptaka. Podniosła wzrok i zauważyła, że to kruk.
Nagle usłyszała jakiś hałas, odwróciła się i ruszyła w głąb domu. Weszła do kuchni, szukając oznak czyjejkolwiek obecności. Usłyszała kolejne dzwonienie i podeszła do okna wychodzącego na tyły budynku. Również tutaj zasłony były szczelnie zasunięte, co było nader osobliwe, jako że Caitlin nigdy ich nie zasłaniała. Sięgnęła po nie i pociągnęła za sznur.
I w tej samej chwili odskoczyła ze strachu. Na zewnątrz stał wampir, z bladą, białą twarzą niemal przyklejoną do szyby, całkowicie łysy i z wydłużonymi kłami. Warczał i syczał, po czym podniósł dłonie i przytknął je do szyby. Caitlin zauważyła jego długie, żółte pazury.
Nagle usłyszała kolejny hałas, odwróciła się i zobaczyła twarz jeszcze jednego wampira w oknie bocznym.
Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Odwróciła się i dostrzegła następną twarz. Wampir uderzył głową w szkło, warcząc na nią.
Nagle jej dom wypełnił brzęk tłuczonego szkła. Caitlin zerwała się do biegu. Wszędzie, gdzie patrzyła, ściany jej domu były inne, niż pamiętała. Teraz wypełniały je w całości oszklone okna. Wszędzie, gdzie tylko spojrzała, zasłony odsuwały się i okna roztrzaskiwały, a w ich miejscu pojawiały się, wysuwając głowę za głową, kolejne wampiry.
Caitlin minęła kolejne pokoje, biegnąc w kierunku wyjściowych drzwi. Pragnęła wydostać się na zewnątrz, podczas gdy wokół niej rozlegał się coraz głośniejszy brzęk szkła.
Dotarła do drzwi, otworzyła je szarpnięciem – i stanęła jak wryta.
Stała tam, zwrócona twarzą do niej, objąwszy ją zabójczym spojrzeniem oczu, Scarlet. Spoglądała gniewnie na Caitlin, wyglądając bardziej na martwą, niż żywą, skrajnie blada, ze wściekłym wyrazem twarzy i pragnieniem mordu. Jeszcze bardziej szokujące było to, że stała za nią armia wampirów – całe ich tysiące. Wszystkie gotowe pójść w jej ślady, wtargnąć do domu Caitlin.
– Scarlet? – spytała, słysząc w swoim głosie strach.
Zanim jednak zdążyła zareagować, Scarlet skrzywiła się, odchyliła i rzuciła się na Caitlin, celując kłami wprost w jej szyję.
Caitlin obudziła się z krzykiem, siadając wyprostowana w fotelu. Sięgnęła do szyi i pomasowała ją dłonią, zaś drugą starała się odepchnąć Scarlet.
– Caitlin? Wszystko w porządku?
Po kilku sekundach Caitlin ochłonęła, podniosła wzrok i uświadomiła sobie, że to nie Scarlet. Był to Sam. Najpierw poczuła się zdezorientowana. Potem zdała sobie sprawę, z poczuciem wielkiej ulgi, że śniła. Że był to tylko senny koszmar.
Siedziała, oddychając ciężko. Nad nią stał Sam, trzymając jedną dłoń na jej ramieniu i wyglądając na zatroskanego oraz Polly. Światło było włączone. Zauważyła, że na zewnątrz było już ciemno. Rzuciła okiem na szafkowy zegar i zobaczyła, że było po północy. Musiała zasnąć w fotelu.
– W porządku? – spytał ponownie Sam.
Caitlin poczuła zażenowanie. Wyprostowała się i wytarła czoło.
– Wybacz, że cię obudziliśmy, ale wyglądało na to, że miałaś zły sen – dodała Polly.
Caitlin wstała powoli i zaczęła przemierzać pokój, starając się otrząsnąć z okropnej sennej wizji. Była tak rzeczywista, że czuła jeszcze ból w gardle w miejscu, gdzie kąsała ją własna córka.
Ale był to tylko sen. Musiała powtórzyć to sobie kilka razy. Tylko sen.
– Gdzie Caleb? – spytała, przypomniawszy sobie o nim. – Macie jakieś wieści? Jak poszły rozmowy telefoniczne?
Wyraz twarzy Sama i Polly powiedział jej wszystko, co chciała wiedzieć.
– Caleb wciąż jej szuka – powiedział Sam. – Ja dałem sobie spokój jakąś godzinę temu. Jest całkiem późno. Ale chcieliśmy dotrzymać ci towarzystwa zanim nie wróci.
– Obdzwoniłam wszystkich jej przyjaciół – wtrąciła Polly. – Każdego. Z większością udało mi się porozmawiać. Nikt nic nie widział, ani nie słyszał. Byli równie zaskoczeni, co my. Dotarłam nawet do Blake’a. Ale powiedział, że nie miał z nią ostatnio kontaktu. Tak mi przykro.
Caitlin zaczęła rozcierać twarz, próbując pozbyć się resztek snu. Miała nadzieję obudzić się i dowiedzieć, że to wszystko było nieprawdą. Że Scarlet była w domu, bezpieczna. Że życie wróciło do normy. Ale kiedy zobaczyła stojących nad nią Sama i Polly, w jej domu, po północy, tak bardzo zatroskanych, wszystko do niej wróciło. Wszystko było rzeczywiste. Zbyt rzeczywiste. Scarlet gdzieś przepadła. I mogła już nigdy nie wrócić.
Myśl ta przeszyła Caitlin niczym nóż. Nie mogła z jej powodu zaczerpnąć tchu. Scarlet, jej jedyna córka. Osoba, którą kochała najbardziej w swoim życiu. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez niej. Chciała wybiec z domu i wykrzyczeć na całą ulicę na niesprawiedliwość, jaka ją spotkała. Ale wiedziała, że to nie miałoby sensu. Musiała tu siedzieć i czekać.
Nagle rozległ się jakiś hałas przy drzwiach. Cała trójka podskoczyła i spojrzała w tym kierunku z nadzieją. Caitlin podbiegła do drzwi, modląc się, by ujrzeć w nich znajomą twarz jej nastoletniej córki.
Ale mina jej zrzedła, kiedy zobaczyła, że to tylko Caleb. Wrócił do domu – z ponurą miną. Jej widok jeszcze bardziej dobił Caitlin. Najwyraźniej nie powiodło mu się.
Wiedziała, że to bezcelowe, ale i tak go spytała:
– I co?
Caleb spuścił wzrok na podłogę i potrząsnął głową. Wyglądał na załamanego.
Sam i Polly wymienili się spojrzeniami, po czy podeszli oboje do Caitlin i uściskali ją.
– Wrócę z samego rana – powiedział Sam. – Zadzwoń, jeśli czegoś się dowiesz. Nawet jeśli to będzie środek nocy. Obiecujesz?
Caitlin skinęła głową. Była zbyt przejęta, by cokolwiek powiedzieć. Poczuła, jak Polly, a potem Sam ją uściskali i odwzajemniła się tym samym.
– Kocham cię, siostrzyczko – powiedział ponad ramieniem. – Trzymaj się. Wszystko będzie w porządku.
Caitlin starła łzy i obserwowała, jak Sam i Polly wyszli przez drzwi.
Była teraz tylko ona i Caleb. Zazwyczaj byłaby zachwycona, mając chwilę na osobności z nim – ale po ich sprzeczce czuła się podenerwowana. Widziała, że Caleb pogrążył się we własnym świecie pełnym przygnębienia i żalu; wyczuła również, że nadal był na nią zły za wygłoszenie swej teorii przed policją.
Zbyt wiele tego było, by Caitlin zdołała to znieść. Zdała sobie sprawę, że miała duże nadzieje w związku z powrotem Caleba, żywiła krztę optymizmu, iż wkroczy do domu, jak gdyby nigdy nic i oznajmi jej dobre wieści. Ale widząc go w takim stanie, z pustymi rękoma, z niczym, zrozumiała prawdę. Scarlet nie było już cały dzień. Nikt nie wiedział, gdzie jest. Było już po północy, a ona wciąż nie wróciła do domu. Wiedziała, że to zły znak. Nie chciała w ogóle dopuszczać do siebie różnych możliwych scenariuszy, ale wiedziała, że było źle, naprawdę bardzo niedobrze.
– Idę do łóżka – oświadczył Caleb, po czym odwrócił się i wszedł po schodach na górę.
Caleb zawsze mówił „dobranoc”, zawsze prosił, by poszła razem z nim. Właściwie Caitlin nie przypominała sobie ani jednego wieczora, kiedy poszliby do łóżka osobno.
A teraz nawet nie zapytał.
Caitlin opadła z powrotem na fotel w salonie i wsłuchała się w odgłos jego butów wspinających się po schodach, potem zamykanych drzwi od ich sypialni. Był to najbardziej osamotniający odgłos, jaki kiedykolwiek słyszała.
Zaczęła szlochać i płakała niewiadomo jak długo. W końcu zwinęła się w kłębek, płacząc do poduszki. Jak przez mgłę poczuła Ruth, która podeszła do niej i próbowała polizać ją po twarzy, ale wszystko było takie zamazane. Wkrótce jej ciało, przeszywane spazmami szlochu, zapadło w głęboki, niespokojny sen.
ROZDZIAŁ TRZECI
Caitlin poczuła coś zimnego i mokrego na twarzy i powoli otworzyła oczy. Zdezorientowana, rozejrzała się po salonie, na boki; zdała sobie sprawę, że zasnęła w fotelu. Pokój ginął w ciemnościach, a po stonowanym świetle dochodzącym zza zasłon doszła do wniosku, że dzień dopiero się rozpoczynał. Odgłos strug deszczu uderzających o szybę rozchodził się wokoło.
Usłyszała skomlenie i ponownie poczuła coś mokrego na twarzy. Obejrzała się i dostrzegła stojącą nad nią, liżącą ją i skomlącą panicznie Ruth. Szturchała ją swym zimnym, mokrym pyszczkiem i nie chciała przestać.
W końcu Caitlin usiadła, zdając sobie sprawę, że coś było nie w porządku. Ruth nie przestawała, skowyczała coraz głośniej, wreszcie zaczęła szczekać – nigdy jeszcze nie zachowywała się w ten sposób.
– O co chodzi, Ruth? – spytała Caitlin.
Ruth zaszczekała ponownie, po czym obróciła się i wybiegła z pokoju w kierunku drzwi wejściowych. Caitlin spuściła wzrok i w niewyraźnym świetle dostrzegła ślad po zabłoconych łapach na całym dywanie. Zdała sobie sprawę, że Ruth musiała być wcześniej na dworze. Drzwi były otwarte.
Pospiesznie skoczyła na nogi, uzmysławiając sobie, iż Ruth chciała jej coś zasygnalizować, gdzieś ją zaprowadzić.
Scarlet, pomyślała.
Ruth zaszczekała ponownie i Caitlin poczuła, że właśnie o to jej chodziło. Ruth chciała zaprowadzić ją do Scarlet.
Wybiegła z pokoju z ciężko bijącym sercem. Nie zamierzała tracić ani sekundy, by pobiec na górę po Caleba. Wyrwała z salonu i wybiegła przez drzwi wejściowe. Gdzie też Ruth mogła znaleźć Scarlet? zastanawiała się. Czy była bezpieczna? Czy wciąż żyła?
Caitlin zalała fala paniki, kiedy wypadła z domu przez otwarte, uchylone przez Ruth w jakiś sposób drzwi i znalazła się na ganku. Świat wypełniał odgłos ulewy. Rozległ się cichy, dudniący grzmot i poranne niebo przecięła błyskawica. Ulewny deszcz uderzał o ziemię w łagodnej szarej poświacie poranka.
Caitlin zatrzymała się u szczytu stopni, kiedy zobaczyła, gdzie pobiegła Ruth. Ogarnęła ją panika. Niebem wstrząsały błyskawice, a przed sobą miała obraz, który spowodował u niej uraz – który wrył się w jej świadomość i którego nigdy nie miała już zapomnieć, jak długo żyła.
Oto, na trawniku przed domem, zwinięta w kłębek, nieprzytomna i naga leżała jej córka, Scarlet, całkowicie wystawiona na łaskę żywiołu.
Wokół niej biegała Ruth, szczekając jak oszalała, spoglądając to na Caitlin, to na Scarlet.
Caitlin zerwała się z miejsca: zbiegła po stopniach, potykając się z pospiechu, krzycząc z przerażenia, biegnąc do córki. Wyobrażała sobie niezliczone scenariusze tego, co mogło się przydarzyć Scarlet, gdzie mogła być i w jaki sposób wróciła. Czy była zdrowa. Czy żyła.
Najgorsze z nich przemknęły jej przez myśl wszystkie naraz, kiedy tak biegła w błotnistej trawie, ślizgając się co rusz.
– SCARLET! – wrzasnęła i kolejny grzmot zawtórował jej krzykowi.
Był to lament matki, która nie posiadała się ze smutku, zawodzenie matki, która nie potrafiła powstrzymać biegu; dotarła do Scarlet, uklękła przy niej, wzięła w ramiona i zaczęła modlić się do Boga żarliwie, by jej córka wciąż żyła.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Caitlin siedziała z Calebem w nieskazitelnie białej sali szpitalnej, obserwując śpiącą Scarlet. Siedzieli na osobnych krzesłach, kilka stóp jedno od drugiego, każde pochłonięte swoimi myślami. Oboje byli tak emocjonalnie wyczerpani, zdjęci tak wielką paniką, że nie mieli nawet sił ze sobą rozmawiać. Jeśli kiedykolwiek zdarzały się w ich małżeństwie trudne chwile, zawsze znajdowali pocieszenie w sobie nawzajem; tym razem było jednak inaczej. Wydarzenia poprzedniego dnia były zbyt tragiczne, zbyt przerażające. Caitlin była wciąż w szoku; wiedziała, że Caleb również. Oboje musieli przemyśleć to na swój sposób.
Siedzieli w ciszy, obserwując śpiącą Scarlet, a jedynym dźwiękiem na sali było popiskiwanie różnych urządzeń. Caitlin obawiała się spuścić Scarlet z oczu, bała się, że jeśli odwróci głowę, znowu ją straci. Zegar nad głową Scarlet pokazywał ósmą rano i Caitlin uświadomiła sobie, że siedzieli tu od trzech godzin, obserwując Scarlet, która nie przebudziła się od chwili, kiedy ją tu przywieźli.
Pielęgniarki już kilka razy zapewniały, że wszystkie jej organy działały normalnie, że znajdowała się tylko w stanie głębokiego snu i nie było powodu do obaw. Z jednej strony, Caitlin poczuła wielką ulgę; z drugiej jednak, nie zamierzała w to uwierzyć dopóki sama nie upewni się, nie zobaczy przebudzonej Scarlet, z otwartymi oczyma, tę samą, którą znała od zawsze – wesołą i zdrową.
Caitlin wspominała wciąż na nowo wydarzenia ostatniej doby. Nieważne jednak, od której strony na nie spoglądała, nic z tego nie miało sensu – dopóki nie wracała do tego samego wniosku: że Aiden miał rację. Jej dziennik był prawdziwy. Jej córka była wampirem. Że ona, Caitlin, kiedyś również nim była. Że odbyła podróż w przeszłość, znalazła antidotum i postanowiła wrócić tu, do tych czasów i miejsca, by tutaj wieść normalne życie. Że Scarlet była ostatnim żyjącym wampirem na ziemi.
Myśl ta przerażała ją. Miała silny instynkt opiekuńczy wobec Scarlet i była zdecydowana nie dopuścić, aby cokolwiek złego przytrafiło się jej; chociaż jednocześnie czuła też odpowiedzialność wobec ludzkości, czuła, że jeśli to wszystko było rzeczywiście prawdą, nie mogła pozwolić, by Scarlet rozprzestrzeniła to, by odtworzyła rasę wampirzą na nowo. Nie wiedziała praktycznie, co robić, nie wiedziała też, co o tym myśleć i w co wierzyć. Jej własny mąż jej nie wierzył i nie mogła go w sumie winić. Ledwie sama sobie wierzyła.
– Mamo?
Caitlin usiadła wyprostowana, zobaczywszy jak powieki Scarlet zatrzepotały, jak otworzyła oczy. Caitlin zeskoczyła z krzesła i podbiegła do jej łóżka, tak samo jak Caleb. Zawiśli nad nią, kiedy Scarlet otworzyła swe duże, piękne oczy rozświetlone porannym słońcem, którego światło wpadało do sali przez okno.
– Scarlet? Kochanie? – spytała Caitlin. – W porządku?
Scarlet ziewnęła i przetarła oczy wierzchem dłoni, potem przetoczyła się powoli na plecy, mrugając oczyma zdezorientowana.
– Gdzie ja jestem? – spytała.
Caitlin zalała fala ulgi na dźwięk jej głosu; brzmiała, i wyglądała, jak ta sama, zwyczajna Scarlet. W jej głosie, ruchach, wyrazie twarzy widać było siłę. W zasadzie, ku całkowitemu zaskoczeniu Caitlin, Scarlet wyglądała zupełnie normalnie, jakby właśnie beztrosko przebudziła się z długiego snu.
– Pamiętasz cokolwiek, co się stało, Scarlet? – spytała Caitlin.
Scarlet obróciła się i spojrzała na nią, a potem podparła się na łokciu i częściowo usiadła.
– Jestem w szpitalu? – spytała zaskoczona. Zlustrowała salę, uświadamiając sobie, że to prawda. − RANY. Co ja tutaj robię? Naprawdę aż tak się pochorowałam?
Caitlin poczuła jeszcze większą ulgę, słysząc jej słowa – i widząc jej gesty. Siedziała na łóżku. Była w pełni sprawna umysłowo. Jej głos był całkiem naturalny. Jej oczy były jasne. Trudno było uwierzyć, że wydarzyło się coś nieprawdopodobnego.
Caitlin zamyśliła się, zastanawiając, jak zareagować, ile powiedzieć. Nie chciała jej nastraszyć.
– Tak, skarbie – wtrącił Caleb. – Byłaś chora. Szkolna pielęgniarka odesłała cię do domu, a my zabraliśmy cię dziś rano do szpitala. Pamiętasz coś z tego?
– Pamiętam, jak mnie odesłali do domu… jak byłam w łóżku, w moim pokoju… potem… Zmarszczyła brwi, jakby starała się coś przypomnieć. − … no i tyle. Co to było? Gorączka? Cokolwiek to było, czuję się już dobrze.
Caleb i Caitlin wymienili spojrzenia pełne niedowierzania. Najwyraźniej Scarlet wydawała się normalna i nic nie pamiętała.
Powinniśmy jej powiedzieć? zastanawiała się Caitlin.
Nie chciała jej przerazić. Ale jednocześnie miała wrażenie, że Scarlet powinna wiedzieć, musiała poznać jakąś część tego, co się jej przytrafiło. Czuła, że Caleb myślał tak samo.
– Scarlet, skarbie – zaczęła cicho Caitlin, starając się jak najlepiej ubrać to w słowa – kiedy byłaś chora, wyskoczyłaś z łóżka i wybiegłaś z domu. Pamiętasz?
Scarlet spojrzała na nią oczyma rozszerzającymi się ze zdumienia.
– Naprawdę? – spytała. – Wybiegłam z domu? Co masz na myśli? Że chodziłam we śnie, jak lunatyk? Jak daleko zaszłam?
Caitlin i Caleb wymienili spojrzenie.
– W zasadzie to pobiegłaś całkiem daleko – powiedziała Caitlin. – Przez jakiś czas nie mogliśmy cię znaleźć. Zadzwoniliśmy na policję i do niektórych twoich przyjaciół…
– Poważnie? – spytała Scarlet, siedząc prosto i czerwieniejąc na twarzy. – Zadzwoniliście do moich znajomych? Dlaczego? To takie żenujące. Skąd mieliście ich numery telefonów? I wtedy uprzytomniła coś sobie. – Grzebałaś w moim telefonie? Jak mogłaś?
Odchyliła się do tyłu, westchnęła i wpatrzyła w sufit. Była poirytowana.
– To takie żenujące. Nigdy mi tego nie zapomną. Jak mam teraz spojrzeć im w oczy? Pomyślą, że jestem jakimś dziwolągiem, czy coś.
– Skarbie, tak mi przykro, ale byłaś chora, a my nie mogliśmy cię znaleźć…
Nagle otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wszedł mężczyzna, najwyraźniej lekarz, krocząc dumnie, autorytatywnie, w otoczeniu dwóch lekarzy rezydentów trzymających w dłoniach podkładki. Podeszli wprost do karty Scarlet u szczytu jej łóżka i zaczęli odczytywać dane.
Caitlin była wdzięczna za chwilę przerwy, która załagodziła ich kłótnię.
Za lekarzami przywlokła się pielęgniarka, podeszła do wezgłowia łóżka Scarlet i podniosła je do pozycji siedzącej. Owinęła ramię Scarlet i zbadała jej ciśnienie krwi, po czym włożyła jej termometr cyfrowy do ucha i odczytała wynik lekarzowi.
– W normie – oznajmiła, kiedy ten odczytywał jej kartę, kiwając głową. – Tak samo, jak wówczas, kiedy tu przyszła. Nic złego się z nią nie dzieje.
– Czuję się świetnie – wtrąciła Scarlet. – Wiem, że wczoraj byłam chora, chyba miałam jakąś gorączkę, czy coś podobnego. Ale teraz czuję się już lepiej. W zasadzie, naprawdę chciałabym już pójść do szkoły. Mam dziś wiele sprawdzianów. I muszę zredukować wyrządzone szkody – dodała, patrząc ze złością na rodziców. – I jestem głodna. Mogę już iść?
Caitlin zmartwiła się reakcją Scarlet, tym, jak uporczywie starała się zamieść to wszystko pod dywan i wrócić jednym susem z powrotem do swego normalnego życia. Spojrzała na Caleba z nadzieją, że czuł to samo, lecz wyczuła, że on również pragnął zapomnieć o wszystkim i wrócić do normalności. Wyglądał, jakby mu ulżyło.
– Scarlet – zaczął lekarz. – Czy mogę cię przebadać i zadać ci kilka pytań?
– Pewnie.
Podał swą podkładkę jednemu ze stażystów, zdjął stetoskop, przyłożył do jej klatki piersiowej i zaczął słuchać. Potem położył palce w różnych miejscach na jej brzuchu, po czym chwycił jej nadgarstki i wygiął jej ręce na różne strony. Przyłożył dłonie do jej węzłów chłonnych, potem gardła i zbadał jej punkty uciskowe za łokciami i kolanami.
– Powiedziano mi, że zostałaś wczoraj odesłana do domu z gorączką – powiedział. – Jak czujesz się w tej chwili?
– Wspaniale – odparła wesoło.
– Czy możesz opisać, jak czułaś się wczoraj? – nalegał lekarz.
Scarlet zmarszczyła brwi.
– Szczerze powiedziawszy, mam nieco mgliste wspomnienia – odparła. – Byłam w klasie i nagle zrobiło mi się naprawdę niedobrze. Rozbolała mnie głowa, światło raziło mi oczy i naprawdę byłam cała obalała… Pamiętam, że kiedy dotarłam do domu, było mi bardzo zimno… Ale poza tym, nic nie pamiętam.
– Czy pamiętasz cokolwiek z wczoraj, jakiekolwiek wydarzenie po tym, jak zrobiło ci się niedobrze? – spytał.
– Właśnie mówiłam o tym rodzicom, że nie. Przykro mi. Powiedzieli, że lunatykowałam, czy coś takiego. Ale nie pamiętam. W każdym razie, naprawdę chciałabym już wrócić do szkoły.
Lekarz uśmiechnął się.
– Jesteś silną i dzielną młoda damą, Scarlet. Podziwiam twój hart ducha. Chciałbym, aby inne nastolatki były podobne do ciebie – powiedział i mrugnął okiem. – Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym porozmawiać przez chwilę z twoimi rodzicami. I owszem, nie widzę powodu, dla którego nie miałabyś wrócić do szkoły. Porozmawiam z pielęgniarkami i przygotujemy ci wypis.
– Super! – powiedziała Scarlet, zaciskając pięści, patrząc na niego swymi błyszczącymi oczyma.
Lekarz odwrócił się do Caitlin i Caleba.
– Możemy porozmawiać na osobności?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Caitlin i Caleb podążyli za lekarzem do jego wielkiego, jasno oświetlonego gabinetu, przez którego okno wlewało się do wnętrza strumieniami światło porannego słońca.
– Proszę usiąść – powiedział uspokajającym, apodyktycznym głosem, wskazując gestem krzesła stojące naprzeciw jego biurka, kiedy zamknął za nimi drzwi.
Caitlin i Caleb usiedli, a lekarz obszedł biurko, trzymając teczkę w dłoniach, i zajął miejsce w fotelu. Poprawił okulary na nosie, spojrzał w dół na jakieś notatki, po czym zdjął okulary, zamknął teczkę i odsunął ją na bok. Splótł dłonie i oparł je na brzuchu, odchyliwszy się nieco do tyłu, i przyjrzał się im. Caitlin czuła się w jego towarzystwie rozluźniona, wyczuwała też, że był dobry w tym, co robił. Podobało jej się również to, jak miły był dla Scarlet.
– Wasza córka ma się dobrze – powiedział. – Jest całkowicie normalna. Jej organy są prawidłowe i były takie już w chwili, kiedy tu przyjechała. Nie wykazuje żadnych oznak konwulsji, ataku, czy jakichkolwiek zaburzeń epileptycznych. Nie wykazuje również oznak problemów neurologicznych. Biorąc pod uwagę fakt, iż znaleźliście ją bez odzieży, zbadaliśmy ją również pod kątem jakichkolwiek oznak współżycia – i nie znaleźliśmy niczego w tej kwestii. Przeprowadziliśmy również szeroko zakrojone badania krwi. Wszystkie wykazały negatywny rezultat. Mogą państwo być już spokojni: waszej córce absolutnie nic nie dolega.
Caleb odetchnął z ulgą.
– Dziękuję, panie doktorze – powiedział. – Nie wie pan, ile to dla nas znaczy.
Jednakże, Caitlin wewnętrznie wciąż drżała. Nie odczuwała jeszcze spokoju. Gdyby ten lekarz powiedział, że rzeczywiście u Scarlet znaleziono jakieś medyczne objawy, poczułaby się paradoksalnie o wiele lepiej, niejako odetchnęłaby z ulgą: przynajmniej wtedy wiedziałaby dokładnie, co dolegało Scarlet i mogłaby porzucić myśli o wampiryzmie.