- -
- 100%
- +
– Policja.
Długa cisza zapanowała w pustym kantorze. Lokaj stał bez ruchu, przestraszony i nie wiedział, co robić, patrzył na twarz siną Bucholca i na wykrzywione z bólu usta, który oprzytomniał wreszcie, otworzył oczy, popatrzył na pusty kantor, poprawił się w fotelu i po długiej chwili zawołał łagodnie:
– August!
Lokaj podszedł ze strachem, bo jak tylko wołał po imieniu i udawał łagodnego, wtedy był najstraszniejszym.
– Gdzie pan Horn?
– Jaśnie pan go wyrzucił, to i poszedł.
– Dobrze. A gdzie pan Borowiecki?
– Zajrzał tylko i zaraz wyszedł, musiał iść na obiad, bo już po dwunastej, fabryki dosyć dawno gwizdały na południe – przeciągał umyślnie odpowiedzi.
– Dobrze. Stań z boku.
Lokaj drgnął, ale wypełnił rozkaz.
– Słucham! – rzekł bardzo pokornym głosem.
– Kazałem ci wyrzucić tego psa, dlaczego nie słuchałeś, co?
– Jaśnie panie, on sam wyszedł! – zaczął się tłumaczyć ze łzami.
– Milczeć! – krzyknął i uderzył go z całej siły kijem przez twarz.
August bezwiednie cofnął się w tył.
– Stój, chodź bliżej!
I gdy lokaj pod wpływem strachu znowu się przysunął, przytrzymał go za rękę i potężnie obłożył kijami.
August nie próbował się nawet wydzierać, odwrócił tylko twarz, żeby ukryć łzy, które mu się strumieniem lały po wygolonych policzkach, a gdy Bucholc przestał go bić, śmiertelnie zmęczony, i leżał w fotelu jęcząc, zaczął obwijać mu nogi we flanele, które się pozsuwały podczas gwałtownych poruszeń.
Karol tymczasem, nie chcąc być świadkiem awantury, wyniósł się i pojechał na obiad.
Jadał w tak zwanej „kolonii” na Spacerowej.
„Kolonię” składało kilkanaście kobiet, Polek, wyrzuconych przez los z różnych części Kraju na bruk łódzki.
Były to przeważnie rozbitki życiowe: wdowy, eks-obywatelki ziemskie, eks-kapitalistki, eks-panie, stare panny i młode dziewczyny, które przyszły tutaj szukać pracy. Bieda je połączyła i bieda wyrównała pomiędzy nimi różne towarzysko-kastowe nierówności.
Zajmowały na ulicy Spacerowej całe piętro, urządzone na sposób hotelowy. Korytarz biegł wzdłuż całego mieszkania i kończył się przy wielkim, narożnym pokoju, służącym za wspólną dla wszystkich jadalnię.
Karol i Moryc jadali tam obiady razem z kilkoma kolegami.
Przyszedł spóźniony nieco, bo wielki okrągły stół był już obsadzony stołownikami.
Jedzono pośpiesznie w milczeniu, nikt nie miał czasu na pogawędkę, a wszyscy co chwila podnosili głowy i nadsłuchiwali, czy nie odzywają się już świstawki.
Karol usiadł obok tej baronowej, która w sobotę przewodniczyła w loży, uścisnął kilka rąk w milczeniu, kiwnął kilka razy głową dalej siedzącym i zabrał się do jedzenia.
– Horna nie było jeszcze? – zapytał ktoś przez stół pani Łapińskiej.
– Spóźnia się jakoś dzisiaj – szepnęła.
– Przyjdzie dopiero wieczorem – poinformowała młoda dziewczyna, z obciętymi krótko włosami, które co chwila odgarniała z czoła.
– Dlaczego, Kama?
– Miał dzisiaj zrobić awanturę Bucholcowi i wymówić mu miejsce.
– Mówił Kamie o tym? – zapytał żywo Karol.
– Taki plan miał.
– On nigdy, jak widzę, nie robi nic bez planu – chodząca metoda.
– Zawzięty Niemczyk!
– O, pan Sierpiński nazywa Horna Niemczykiem, ciociu! – zaprotestowała Kama.
– Nie tylko zawzięty, on ma nawet w gniewie metodę.
– Ba, widziałem go raz, jak u nas w kantorze kłócił się z Müllerem.
– A ja przed chwilą zostawiłem go w podobnej sytuacji z Bucholcem.
– Co się stało, panie Karolu? – zawołała żywo Kama i przybiegła do Borowieckiego, zanurzyła mu we włosy swoją drobną, dziecinną jeszcze rączkę i pociągając go za głowę, wołała rozpieszczonym głosikiem: – Ciociu, niech pan Karol powie!
Kilka głów podniosło się znad talerzy.
– Przy mnie nic się nie stało jeszcze, a co po moim wyjściu – nie wiem. Szło na ostro. Horn z całą serdecznością przekonywał Bucholca, że jest złodziejem i szwabską mordą.
– Ha, ha, brawo Horn, dzielny chłopak.
– Szlachecka krew, panie dobrodzieju, tak czy owak, a zawsze się pokaże – mruczał Sierpiński ukontentowany, obcierając potężne, wyczernione wąsy.
– A ja pana kocham, bo pan jest porządny szlachcic, prawda ciociu?
– A ja Kamę panie dobrodziejki także…
– Kocham tak, czy owak – dokończyła Kama ze śmiechem.
– Nie tyle ma Horn dzielności, ile zwykłego, bezmyślnego zawadiactwa – powiedział Karol niechętnie.
– Zabraniamy tak mówić o Hornie – wołały kobiety, spoglądając na Kamę, która puściła głowę Karola, odsunęła się gwałtownie i rozczerwieniona, a pałającymi oczami mierzyła go gniewnie.
– Nie odwołam, com powiedział i nie przestanę tego dalej dowodzić. Chciał rzucić miejsce – mógł; miał jakie pretensje do Bucholca, mógł je wyłuszczyć; z Bucholcem łatwiej się porozumieć, niż z innymi, bo Bucholc ma rozum. Ale po co było robić podobną awanturę, chyba tylko dla popisu, żeby o nim w Łodzi mówiono. Tak, chłopaczki będą podziwiać jego śmiałość i odwagę. Wielkie bohaterstwo – nawymyślać choremu człowiekowi. Bucholc mu tego nigdy nie daruje, będzie się na nim mścił do śmierci, on ma dobrą pamięć.
– O, to nie długo, dzięki Bogu, bo on podobno bardzo chory – zawołała z uniesieniem Kama.
– Kama, co ty wygadujesz?
– A zresztą, figę mu zrobi. Horn pojedzie do Warszawy, do domu i będzie sobie kpił z Bucholca. Prawda, ciociu?
– A co nawymyślał Szwabowi, to mu nikt tego nie odbierze.
– Bucholc ma długie ręce, dostaną i do Warszawy. Znajdzie sposób zwrócenia na niego uwagi, zrobi tak, jak zrobił Müller z Obrębskim i Horn może się dobrze przechłodzić, będzie miał czas.
Świstawka gdzieś niedaleko rozległa się przeraźliwie.
– Krzeczkowski, to twój słowik cię wabi – zaśmiał się któryś.
– Niechaj straci głos – szepnął wysoki, chudy blondyn w okularach, podniósł się i wyszedł z pośpiechem.
– Czy istotnie szło tak ostro, panie Karolu – pytała pani Stefania, przysiadając się do niego, również dzisiaj liliowa, jak i w sobotę była w teatrze.
– Więcej, jak ostro, bo Horn gotów był się rzucić na Bucholca.
– Zuch chłopak, panie dobrodziejki, trzeba było Szwaba przytrzymać za czuprynę i potem tak i owak, z jednej i drugiej strony nafasonować.
– Panie Sierpiński, to nie sprawa z ratajem95.
– A cóż to, wiadomo, panie dobrodziejki, że Bucholc traktuje wszystkich jak psów. Psiakrew – zatkał gwałtownie usta. – Przepraszam, panie dobrodziejki, zapomniałem się, ale moje bydlę już na mnie ryczy – mówił spiesznie, całował wszystkie kobiety w ręce z pośpiechem, bo gruby, huczący świst przedzierał się przez szyby i wołał go do roboty.
I tak prędko po kolei odrywali się od stołu, rzucali niedokończony obiad, kiwali głowami, nie mając czasu na inne pożegnania i wybiegali, ubierając się już w palta na schodach i lecieli do fabryk, porywani tymi świstami, co jak kanonada rozlegały się nad miastem i zwoływały do pracy. Każdy znał głos swojej świstawki i każdy, usłyszawszy ten nienawistny głos, rzucał wszystko i biegł, aby się tylko nie spóźnić.
Borowiecki tylko nie zważał na to i Malinowski, młody technik z biura Szai, który wciąż milczał, jadł i w przerwach pisał coś szybko w notesie, leżącym obok talerza, czasem powłóczył zielonymi oczami po twarzy pani Stefanii, wzdychał cicho, przegarniał włosy i kręcił gałki z chleba, którym się następnie długo przypatrywał.
Twarz miał bladą jak surowy perkal, zupełnie popielate włosy i wąsy, no i te dziwne oczy zielone, które ciągle zmieniały kolor. Zwracał zawsze ogólną uwagę, bo był bardzo piękny i bardzo nieśmiały, i bardzo zamknięty w sobie.
– Ciociu, czy pan Malinowski mówił co dzisiaj? – zapytała Kama, która ze szczególną sympatią torturowała go codziennie.
Łapińska nic nie odpowiedziała, zajęta rozmową z Borowieckim, a Malinowski opuścił oczy i uśmiechnął się dziwnie słodko i znowu coś pisał w notesie.
I kobiety, siedzące przy stole, zaczęły z wolna podnosić się i wychodzić, każda z nich bowiem pracowała w jakimś interesie.
Dzwonek zadźwięczał w przedpokoju z gwałtownością.
– To mój Mateusz, telegram! – zawołał Karol, znający dobrze sposób dzwonienia famulusa, który istotnie wszedł zaraz, niosąc telegram od Moryca.
– To przyszło dopiro i zaraz jezdem – meldował.
– A to niech zawsze wyciera nogi w przedpokoju, jeśli to ma zabłocone buty! – komenderowała energicznie Kama.
Borowiecki, nie zważając na ciekawe spojrzenia, usunął się pod okno i czytał:
Dobrze. Knoll, Zucker, J. Mendelsohn – kupują. Pierwszą partię wysłałem rano. Zwoź do mnie. Piętnaście procent drożej. Zapasy małe.
Za tydzień powrócę.
Karol chciwie przeczytał ten telegram i nie mógł ukryć zadowolenia.
– Dobre wiadomości, panie Karolu? – zapytała pani Stefania, patrząc się liliowymi oczami w jego rozjaśnioną twarz.
– Bardzo dobre!
– Od narzeczonej! – wykrzyknęła Kama.
– Tylko od Moryca z Hamburga. Ładna narzeczona. Niech Kama będzie grzeczna, to wyswatam za Moryca.
– Żydziak, nie chcę, nie chcę – wołała, tupiąc nogami.
– No, to za Bauma.
Kamy już nie było w pokoju.
Zaczął się żegnać z pozostałymi
– Już przecież pana gwizdawki nie wołają.
– Pomimo to, dzisiaj mi pilniej niż kiedykolwiek.
– Prawda, pan dla nas nigdy nie ma czasu, już trzy niedziele z rzędu nie było pana wieczorem – lekki wyrzut brzmiał w jej głosie.
– Pani Stefanio, nie śmiem wierzyć nawet, że brak mój zauważono, nie jestem tak zarozumiałym, ale jestem pewny, że opuszczając te wieczory, straciłem daleko więcej niż pani, daleko więcej.
– Kto to wie? – szepnęła cicho, podając mu rękę na pożegnanie, którą on ucałował bardzo mocno i wyszedł.
W przedpokoju zastąpiła mu drogę Kama.
– Panie Karolu, ja mam do pana bardzo wielką prośbę, bardzo wielką, bardzo…
– Słucham i z góry obiecuję wszystko spełnić. Niech dziecko prosi.
Kama nie patrzyła na niego; te krótkie, czarne włosy, poskręcane w pierścionki, zasłoniły jej całe czoło; nie odgarniała ich wcale; oparta plecami o drzwi, z piąstkami zaciśniętymi, zbierała długo całą swoją odwagę.
– Niech pan nie prześladuje Horna, niech mu pan pomoże. On wart tego, on taki dobry, taki szlachetny, a jemu tak źle w Łodzi, tak źle, jego nikt nie lubi i wszyscy się z niego śmieją, a ja tego nie chcę, mnie to tak bardzo boli, ja bym tak pragnęła, Jezus Maria… Ja tego nie chcę! – wykrzyknęła, wybuchając płaczem i uciekła do saloniku, gubiąc jeden pantofel z nogi.
– Dziecko się kocha – pomyślał, postał chwilę, podniósł pantofelek i poszedł z nim do saloniku, otworzył drzwi i stanął zdumiony.
Kama, w pończochach tylko, goniła naokoło stołu małego białego bonończyka, który z pantoflem w zębach biegał dookoła.
Śmiała się do rozpuku i koniecznie usiłowała go złapać, ale mądry pies umiał się jej zawsze wykręcić w ostatniej chwili i uciec, a gdy zwalniała pogoń, kładł pantofelek i szczekał wesoło.
– Picolo, daj Kamie, słuchaj Kamy Picolo – wołała do niego, zdradziecko się podsuwając, ale pies przeczuwał manewr, chwytał w zęby pantofel i uciekał.
– Za to ja Kamie oddaję zgubę, chociaż mógłbym śmiało zatrzymać.
– Ciociu! – zawołała przestraszona, przykucając na środku pokoju, aby ukryć nogi.
Postawił pantofelek na podłodze i wyszedł szczerze rozbawiony.
Pobiegł do kantoru Moryca obejrzeć składy, gdzie miała być ładowana bawełna.
Powracając, natknął się na Kozłowskiego, tego operetkowego Warszawiaka, poznanego u Murray’a.
– Bon jour, dyrektorze – zawołał, wyciągając rękę w eleganckiej, czerwonej rękawiczce.
– Morgen!
– Pójdę z panem kawałek.
Zsunął gałką laski cylinder nieco w tył.
– A i owszem, będzie mi przyjemniej. Jakże interesa.
– Świetnie, ma się wie. Pomysł doskonały, już mam, szukam tylko pieniędzy. Rzepa, nie facetka, o! – zawołał, wykręcając się za jakąś kobietą i z ukontentowaniem nasunął sobie laską cylinder mocno na czoło.
– Cóż to, w tej branży chcesz pan pracować?
– Nie zrobiłbym na tym w Łodzi żadnego interesu. Wczoraj dopiero spotkałem pierwszą ładną kobietę w Łodzi, ma się wie, że musi być nietutejsza do tego.
– Są i w Łodzi ładne kobiety.
– Słowo honoru, że tego nie powiem. A przecież ciągle jestem na mieście, ciągle szukam, no, bo ma się wie, bez kobiet i do tego pięknych, nie rozumiem życia.
– No, a ta wczorajsza? – Wywabiał go Karol, bo go facet zaczął interesować i bawić.
– Aha, zaraz. Idę Piotrkowską, powracałem z Grandu. Patrzę, wali wprost na mnie jakaś niewiasta. Kostium – szyk, buzia – caca, figura zacna, włosy smoła, oczy – szafir przykopcony, biodra – wal czwórką, wzrost – grzeczny, a jakże. No, smok, nie kobieta! A usta, no, mówię dyrektorowi, dwa najwspanialsze zraziki.
– Musiał pan jeszcze nie jeść obiadu? – przerwał mu Karol.
– Dlaczego? – zapytał ostro, zsuwając cylinder w tył.
– Że panu przyszło takie kulinarne porównanie.
– Z dyrektora wesoły pasażer! – zawołał i po przyjacielsku klepnął go w brzuch. – Ma się wie, wykręciłem z miejsca i walę za nią. Ona furt idzie, a ja za nią. Za Nowym Rynkiem, tam na dole, błoto było na trotuarze, więc moja facetka parasolik pod pachę, sukieneczkę w obie rączki i jazda dalej! U! frajdę miałem zacną, nóżki wprost boskie, można by bucik całować. Obejrzałem ją ze wszystkich boków, a ta wciąż udaje, że mnie nie widzi. Wyprzedziłem i stanąłem przed jakąś wystawą, a kiedy nadchodziła, patrzę się jej w oczy. Uśmiechnęła się cudownie, buchnęło na mnie jak z pieca, spaliła mnie oczami. Idziemy dalej, ona naprzód, a ja krok w krok za nią. Kto to może być? Za bardzo ostentacyjnie nie zwraca na mnie uwagi, to coś podejrzanego. A że ja mam pewną metodę, podług której oceniam kobiety, więc zaczynam ją oglądać na fest. Pozory miała wielkiej wytworności, ale zobaczyłem, że uczesana była niedbale, to pierwszy minus; kapelusz miała z pewnością paryski, to znowu plus; kostium drogi, wełna w najlepszym gatunku, solidnie zrobiony i dobrze przystosowany do obecnej pory, to plus drugi; ale patrzę lepiej i nad bucikami rudzieją zwykłe, ordynarne fil de cosy; to mnie zmieszało, powinna była mieć jedwab to minus podwójny!
– Pan pracował w damskim interesie? – przerwał mu ironicznie.
– Nie, ale ja się znam na tych rzeczach, badałem je metodycznie, ja, panie, po sposobie ubrania, po szczegółach garderoby poznaję: kto? skąd? ile?
– Więc któż była owa piękność?
Nie powiedział mu, że z opisu poznał Zuckerową.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «Литрес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на Литрес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.
1
tuman – mgła. [przypis edytorski]
2
fein (niem.) – dobrze, świetnie. [przypis edytorski]
3
na glanc (z niem. Glanz: połysk; świetność) – na wysoki połysk, doskonale. [przypis edytorski]
4
asekuracja – tu: ubezpieczenie. [przypis edytorski]
5
barchan (z arab.) – rodzaj tkaniny bawełniano-lnianej, barwionej jednostronnie, używanej głównie do wyrobu ciepłej bielizny. [przypis edytorski]
6
Morgen (z niem.: ranek) – skrót od guten Morgen: dzień dobry. [przypis edytorski]
7
grępla (a. grępel, gręplarka) – urządzenie stosowane do rozczesywania surowych, zmierzwionych włókien bawełnianych, wełnianych, lnianych itp. [przypis edytorski]
8
fater (z niem. Vater) – ojciec. [przypis edytorski]
9
geszeft (z niem. Geschäft) – interes. [przypis edytorski]
10
pons nr 4 – zapewne: określenie odcienia czerwieni stosowane w przemyśle tekstylnym. [przypis edytorski]
11
fisz (z niem. Fisch) – ryba. [przypis edytorski]
12
syntymentalny – dziś popr.: sentymentalny. [przypis edytorski]
13
prokura – pełnomocnictwo. [przypis edytorski]
14
oficjalista (z łac. officium: służba, urząd) – urzędnik. [przypis edytorski]
15
szła – tu: pracowała, funkcjonowała. [przypis edytorski]
16
wypełzły – wyblakły. [przypis edytorski]
17
Punch (ang. cios) – tygodnik satyryczny ukazujący się w Wielkiej Brytanii latach 1841–1992 i 1996–2002; czasopismo publikowało serie rysunków satyrycznych z rymowanym komentarzem (prototyp komiksu), współpracowali z nim sławni pisarze, m.in. autor Pierścienia i Róży William Makepeace Thackeray czy twórca Kubusia Puchatka, Alan Alexander Milne. [przypis edytorski]
18
lama – tkanina o osnowie jedwabnej; szyto z niej daw. wytworne stroje, szaty liturgiczne oraz używano do dekoracji wnętrz; złotogłów. [przypis edytorski]
19
kort – tkanina wełniana o skośnym splocie używana głównie na ubrania męskie. [przypis edytorski]
20
apretura – wykańczanie, uszlachetnianie tkanin. [przypis edytorski]
21
centryfuga – wirówka do rozdzielania mieszanin złożonych ze składników różnej gęstości. [przypis edytorski]
22
ordynarny (daw.) – zwykły. [przypis edytorski]
23
blichownia – maszyna do odtłuszczania i bielenia materiału. [przypis edytorski]
24
nimb (z łac. nimbus: chmura) – świetlista aura, poświata, aureola. [przypis edytorski]
25
umontowany – dziś: zamontowany. [przypis edytorski]
26
taburet – dziś: taboret. [przypis edytorski]
27
zegaru – dziś popr. forma D. lp: zegara. [przypis edytorski]
28
naprost – dziś: na wprost; naprzeciwko. [przypis edytorski]
29
butersznicik (z niem.) – kromka chleba z masłem, kanapka; tu: zdrobn. [przypis edytorski]
30
niezawistnym – raczej powinno być tu: nienawistnym. [przypis edytorski]
31
wyciepywać (gwar.) – wyrzucać. [przypis edytorski]
32
kiej (gwar.) – niby, niczym. [przypis edytorski]
33
jaże (gwar.) – aż. [przypis edytorski]
34
kaj (gwar.) – gdzie. [przypis edytorski]
35
kiej (gwar.) – kiedy, gdy. [przypis edytorski]
36
mór (daw.) – epidemia śmiercionośnej choroby. [przypis edytorski]
37
poczciwy (daw.) – godny czci, szacunku. [przypis edytorski]
38
prawidłość – dziś: prawidłowość. [przypis edytorski]
39
wielkie album – dziś r.m.: wielki album. [przypis edytorski]
40
blich (a. blech) – miejsce, w którym bielono tkaniny. [przypis edytorski]
41
kelner, bitte, zahlen (niem.) – dosł. kelner, proszę, (chcę) płacić; kelner, rachunek proszę. [przypis edytorski]
42
Bier (niem.) – piwo. [przypis edytorski]
43
garson (z fr.) – kelner. [przypis edytorski]
44
Lodzer Zeitung (niem.) – „Dziennik Łódzki”. [przypis edytorski]
45
wiecznie przesiadających – dziś popr.: wiecznie przesiadujących. [przypis edytorski]
46
cwaj-koniak – cwaj (z niem.): dwa. [przypis edytorski]
47
warum (niem.) – dlaczego. [przypis edytorski]
48
pachciarz (daw.) – osoba dzierżawiąca coś od kogoś (np. karczmę); w daw. Polsce funkcję taką sprawowali zazwyczaj Żydzi. [przypis edytorski]
49
reisender (z niem. Reisende) – podróżujący, pasażer; tu: komiwojażer. [przypis edytorski]
50
bares geld (z niem. bares Geld) – gotówka. [przypis edytorski]
51
nachname (z niem. Nachnahme) – pobranie (pocztowe). [przypis edytorski]
52
pugilares (daw.) – portfel. [przypis edytorski]
53
witz (z niem. Witz) – żart, dowcip. [przypis edytorski]
54
keine (z niem.) – zaprzeczenie: żadne. [przypis edytorski]
55
pokutił niemnożeczko (z ros. кутить: hulać, lumpować) – pohulałem troszeczkę. [przypis edytorski]
56
Gut Morgen (niem.) – popr. guten Morgen. [przypis edytorski]
57
ganz-pommade (z niem.) – wszystko jedno. [przypis edytorski]
58
żardinierka (z fr.) – półka lub stolik z wgłębieniem na rośliny doniczkowe. [przypis edytorski]
59
antrakt – przerwa. [przypis edytorski]
60
Ja, ja (niem.) – tak, tak. [przypis edytorski]
61
bursz (z niem. Bursche) – chłopak, terminator w jakimś zawodzie. [przypis edytorski]
62
en gros (fr.) – tu: na wielką skalę. [przypis edytorski]
63
najwykształceńszym – dziś popr.: najbardziej wykształconym. [przypis edytorski]
64
rotunda – obszerny płaszcz damski, skrojony w kształt koła. [przypis edytorski]
65
antaba (z niem. Handhabe: rękojeść) – dzierżak; metalowy uchwyt na kufrze, drzwiach, bramie, złożony z dwóch części, jednej stanowiącej umocowanie i drugiej (często ruchomej) służącej do chwytania; antaby na drzwiach stanowiły zarazem kołatkę. [przypis edytorski]
66
rozdrganych – dziś: rozedrganych. [przypis edytorski]
67
fertig (niem.) – gotowe, gotowy. [przypis edytorski]
68
potem – tu w znaczeniu: poza tym. [przypis edytorski]
69
echt (niem.) – prawdziwy; prawdziwie. [przypis edytorski]
70
Hej ramię do ramienia (…) opaszmy – fragment Ody do młodości Adama Mickiewicza: „Hej! ramię do ramienia! spólnymi łańcuchy / Opaszmy ziemskie kolisko! / Zestrzelmy myśli w jedno ognisko, / I w jedno ognisko duchy! / Dalej, bryło, z posad świata! / Nowymi cię pchniemy tory”. [przypis edytorski]
71
Zeit ist Geld (niem.) – czas to pieniądz. [przypis edytorski]
72
kein geszeft (z niem.) – to nie jest interes; żaden interes. [przypis edytorski]
73
przygotowywam – dziś: przygotowuję. [przypis edytorski]
74
baresgeld (z niem.) – gotówką. [przypis edytorski]
75
przestępywać – dziś: przestępować. [przypis edytorski]