- -
- 100%
- +
Ihezal uśmiechnęła się lekko, nie odwracając już oczu od wielkiego sinego morza.
V
Słońce zaledwie zaczynało się przechylać ku zachodowi, kiedy po zburzeniu zamku szernów lud odprowadzał w tryumfie Zwycięzcę do świątyni, obwołując go jedynym panem globu księżycowego…
Walka była ciężka i długa. Szturm przypuszczano w samo południe, w porze, kiedy codziennie szaleją burze nad wielkim księżycowym morzem – i w mgnieniu oka przełamano obronne mury dziedzińca. Ludzie, którzy dawniej na samą myśl o szernach z zabobonnym lękiem kreślili zbawczy znak Przyjścia na piersi i ustach, teraz – widząc obiecanego Zwycięzcę na czele szeregów – rzucali się w wir boju z zapamiętałością i odwagą niesłychaną. U bram trójszczytowej wieży jednakże spotkali się z oporem, o który mało co nie rozbiło się ich waleczne natarcie. Tym razem nie szernowie to byli, ale morcy, którzy, zbiegłszy sromotnie w pierwszym boju, teraz rozpaczliwie się bronili do ostatniego tchu, wiedząc, co ich czeka w razie pogromu. Każde drzwi trzeba było oddzielnie zdobywać, każdy korytarz i zakręt schodów, niemal stopień każdy.
Morcy, wyparci przeważającą liczbą z jednego stanowiska, cofali się na drugie, wyżej położone, broniąc się wciąż zaciekle. W ogłuszających grzmotach rozszalałej burzy postępowano w ten sposób z wolna ku szczytowi wieży, ślizgając się we krwi i gubiąc w ciemności wąskich przechodów63, spotęgowanej jeszcze gęstymi na niebie chmurami i deszczem ulewnym.
Zwycięzca nie brał osobiście udziału w walce toczącej się wewnątrz; zbyt wielki wzrostem, aby się w ciasnych krużgankach móc swobodnie poruszać, pozostał na zewnątrz i stamtąd całą bitwą dowodził, bacząc jedynie, aby kto z oblężonych nie uszedł, z zamętu boju skorzystawszy. I to był rzeczywiście zamiar zamkniętych w wieży szernów. Widząc, że strach przed ich imieniem, który dotychczas ludzi z dala trzymał od warowni, znikł bez śladu, a o zwycięstwie jużzwątpiwszy, pozostawili morcom obronę dostępu na najwyższe piętra, a sami poczęli się gromadzić na wąskiej platformie między trzema szczytami, czatując już tylko na sposobną chwilę do ucieczki. Spostrzegł ich Marek i z ruchów zrozumiał, że chcą skorzystać z niedołężnych skrzydeł swoich i rzucić się ku morzu ponad głowami napastników, a opanowawszy tam pod słabą strażą ludzką zostawione okręty, ujść bez obawy pościgu do ojczystych swych krajów. Krzyknął więc na Jereta, którego niejako w charakterze adiutanta miał przyboku, aby flotylli w zatoce pilnował, sam zaś zgromadził co najlepszych łuczników koło siebie i z ich pomocą począł razić zjawiających się na dachu szernów. Strzały z cięciw, słabymi napinanych rękoma, rzadko wprawdzie donosiły i małą wyrządzały szkodę, ale za to palna broń Zwycięzcy straszliwe wśród szernów czyniła spustoszenie. Po niejakiej chwili pozostali przy życiu przestali się już nawet jawić na dachu i zwątpiwszy snadź64 o możliwości ucieczki za pomocą skrzydeł, szukali tylko wewnątrz murów ocalenia.
Był to jednak moment, kiedy przerzedzone szeregi morców z najwyższego piętra wyparte rzuciły się były właśnie w popłochu ku szczytowi, chcąc zająć ostatnie obronne stanowisko u miedzianej kraty, zamykającej wejście na dach. Dwie fale spotkały się na ciemnych schodach – i szernowie, pogromem rozwścieczeni, rzucili się z góry na morców, pędząc ich na nowo do śmiertelnej walki. Morcy, z dwóch stron napastowani, wpadli w szał. Strachem i czcią tłumiona nienawiść do pomiatających nimi panów wybuchła nagle z rozkiełzaną potęgą. Nie bacząc, że ludzkie bronie z tyłu śmiercią im grożą, zwrócili się ku górze i natarli gwałtownie na swoich ojców iciemiężycieli.
Walka była krótka. Szernowie, nie wytrzymawszy naporu liczniejszej kupy, rzucili się z powrotem na dach, otwierając przejście goniącym za nimi morcom. Tutaj jednak powitał ich znowu zabójczy ogień Zwycięzcy. Oszaleli tedy, straciwszy wszelką nadzieję ratunku, puścili się wszyscy lotem, jak chmara olbrzymich i strasznych sępów, wprost na Marka, chcąc na tym groźnym olbrzymie pomścić przynajmniejśmierć swoją niechybną.
Kilku ich już tylko było, jednak Zwycięzca, z nagła napadnięty, byłby im uległ niechybnie, gdyby nie zgromadzeni koło kolan jego łucznicy, którzy z niesłychaną zręcznością szyli strzałami rzucających się na niego wrogów. Mimo to otrzymał kilka strasznych uderzeń prądu z ręki napastników, jeden zdążył nawet rzucić mu się na pierś i zduszony potężną dłonią olbrzyma, trupem jeszcze wisiał na nim, uczepiony dziobem i zadzierżystymi szponami nóg.
Marek, osłabiony i wyczerpany długą walką, osunął się na ziemię, kiedy ze szczytu wieży zabrzmiał okrzyk tryumfu. Ludzie po wymordowaniu morców opanowali zamek w zupełności.
Bronił się jeszcze tylko jeden Nuzar, podręczny niegdyś Awija, z krwawym piętnem na gębie. Wdrapał się on na jeden z trzech ostrych szczytów wieży i stamtąd, zrywając dachówki, raził usiłujących go na próżno dosięgnąć napastników. Ludzie, wewnątrz wieży walczący, nie mieli łuków ani proc z sobą, poczęli tedy wołać na pozostałych w dole, aby broń przynieśli, gdy z nagła wybuchający niespodziewany pożar na dolnych piętrach zmusił ich do cofnięcia się.
Nuzar pozostał sam. Widząc uchodzących zdobywców zsunął się z ostrego stożka i siadł na gzymsie platformy, oczekując spokojnie śmierci. Spostrzegł go z dołu Zwycięzca i począł wołać, aby uchodził przed pożarem, obiecując mu życie i zdrowie. Morzec wahał się przez chwilę, obietnicy snadź65 nie dowierzając, gdy jednak Marek powtórzył zapewnienie, wyciągnął pęk lin z ukrycia i uwiązawszy je u balustrady, spuścił się z płonącej baszty w sam środek ludzkiego tłumu. Widząc go zawieszonym w powietrzu, kilku łuczników napięło cięciwy, biorąc go już na cel niechybnym strzałom, ale Marek powstrzymał ich dość wcześnie, nakazawszy szacunek dla swego przyrzeczenia.
– Jest moją własnością ten morzec – wołał – kto go tknie, moją własność naruszy!
Tymczasem on dosiągł już ziemi, ale nie wierzył jeszcze w swe ocalenie, bo nie oddalał się od płonącej baszty, śledząc jeno66 nieufnym okiem otaczających go ludzi.
Zbliżył się Elem ku niemu.
– Chodź, psie parszywy, do Zwycięzcy – rzekł.
Morzec mruknął coś, ale ruszył posłuszny za arcykapłanem wśród rozstępujących się z wyrazem wstrętu i nienawiści ludzkich szeregów.
Marek, siedząc wciąż na ziemi, dał mu znak, aby się zbliżył.
– Panie, jest niezwiązany, miej broń w pogotowiu – ostrzegał Elem.
Jeret, który powrócił był właśnie od okrętów, zaśmiał się.
– Lepiej go związać od razu – rzekł rzucając pętlę, aby pochwycić w nią szyję morca.
Było już jednak za późno. Nuzar, odbiwszy powróz lewą ręką, wyciągnął nóż prawą w zanadrzu dotychczas ukrytą i błyskawicznym ruchem rzucił się na Zwycięzcę, godząc w jego obnażoną szyję.
Zwycięzca uchylił się przed ciosem i pochwycił uzbrojone ramię morca, wznosząc go wysoko ponad głowę. Nuzar chciał się bronić zębami, ale dosięgnął tylko zwisającego rękawa Zwycięzcy i począł kąsać zajadle.
– Śmierć! śmierć! – wołały zewsząd oburzone nienawistne głosy.
– Będzie żyw – rzekł Marek – potrzebny mi on do menażerii… Dajcie jeno powroza.
Morzec zwinął się w potężnym uścisku Markowych dłoni, ale nie jęknął nawet ani się już nie bronił, gdy ten krępował mu ciasno ręce na plecach złożone.
Rzucił koniec sznura Jeretowi.
– Zaprowadź go do skarbca, tam, kędyście owego szerna przytroczyli. I pilnuj. Gdy kiedyś wracać będę na Ziemię…
Nie dokończył zdania. Zaśmiał się tylko głośno do siebie na myśl, jakie nadzwyczajne przywiezie okazy z sobą.
Tymczasem walka była nieodwołalnie i pomyślnie skończona. Oprócz morca ujętego ani jeden z mieszkańców wieży nie pozostał żyw.
Burza, szalejąca prawie przez cały czas, ustała teraz. W północnej stronie nieba, około wysokiego stożka krateru Otamora, kłębiły się jeszcze i przewalały czarne chmury – grzmot stamtąd szedł jeszcze przytłumiony, daleki – ale nad miastem i morzem świeciło już jaskrawe słońce na bladym, księżycowym błękicie…
Marek w weselnym orszaku wracał ku świątyni. Patrzył na to słońce i dziwno mu było, że zaledwie zdążyło wpełznąć od horyzontu po zenit przez ten czas, w którym tak wiele rzeczy się stało… Wszakże o świtaniu zoczył dopiero z dala mury tego miasta – i ranek był, kiedy go na stopniach tej świątyni witano – a oto teraz odprowadza go lud tutaj, jako do domu, i sławi go, zwycięzcę w dwóch krwawych bitwach i samowładnego pana wszystkiej księżycowej krainy.
Takie to było niepojęte i tak nagłe, a tak po prostu się stało, że uśmiechnął się mimo woli ze zdziwieniem, jakby do snu własnego, myśląc o tym wszystkim. Wprawdzie od świtania do tej chwili, po ziemsku licząc, tydzień z górą upłynął, ale tutaj jest pół dnia dopiero – i zdawać by się mogło, że to sen był przedziwny, gdyby nie ten lud, wznoszący wokół okrzyki i zieleń mu pod nogi ścielący, gdyby nie te dymy ciężkie, co się tam w północnej stronie pod czarnymi chmurami włóczą dookoła zwalisk i zgliszczy…
Na schodach świątyni odprawił tłum do domów. Mimo wyraźne jego życzenie nie chciano się rozchodzić i długo, długo wznoszono jeszcze na cześć jego okrzyki, zbawcą go zowiąc, zwycięzcą, ukochaniem i od wieków oczekiwanym błogosławieństwem księżycowego globu, aż ujść w końcu musiał do wnętrza przed tymi niekończącymi się uwielbieniami… Nie chciał nawet, aby mu towarzyszył Elem lub ktokolwiek z dodanych mu do służby ludzi.
Odczuwał nieprzepartą potrzebę samotności: chciał wreszcie poza tym gwarem tłoczących się wydarzeń zastanowić się trochę, połapać się, rozważyć. Zdawało mu się, jakby myśli jego samej tchu brakowało – i musi teraz tego tchu zaczerpnąć, jeżeli nie ma pozostać w tyle poza stającymi się bez jego udziału zdarzeniami.
A przy tym znużony był i senny. W przeciągu stu kilkudziesięciu godzin, które upłynęły od świtania, spał bardzo mało, a nie miał natury tych księżycowych karłów, niemal bezsennie przetrzymujących trzysta pięćdziesięciogodzinny dzień… Ubezwładniał go upał południa i miarowy, jednostajny łoskot rozfalowanego jeszcze po burzy morza.
Wszedł do wnętrza świątyni i zamknął kute brązowe drzwi za sobą.
Mrok go ogarnął nagły, barwnymi witrażami okien roztęczony, i chłód, z podziemnych gdzieś gmachów bijący.
Pusta świątynia wydała mu się czymś wielkim i tajemniczym – jakąś istotą żywą, której naraz serce i treść bytu wydarto; nieledwie olbrzymią maszyną, która w ruchu była przez wieki całe, a teraz nagle stanęła za jego przybyciem. Patrzył na znaki złote i napisy, z dziwnie poplątanych liter złożone, i myślał, że miały one znaczenie, a teraz stały się nieme i głuche, z chwilą gdy on tu wszedł i zapowiedź – może wielką? – którą one głosiły, zwrócił mimo woli na siebie. Lęk go ogarnął niemal zabobonny. Rankiem jeszcze sądził, że on jest – nie wiedząc o tym – tym przyobiecanym nędznemu księżycowemu ludowi wybawicielem, a teraz gotów by prawie uwierzyć, że wdarł się w miejsce, które istotnie do kogoś należało, że przywłaszczył sobie lekkomyślnie czyjeś tajemnicze i wielkie prawa – i oto każdy napis zagadkowy i złoty z tych ścian patrzy na niego złowieszczo a groźnie, jak na samozwańca…
Odruchowo chciał biec i zwołać lud, i krzyczeć…
Uśmiechnął się sam do siebie.
– Znużony jestem i senny – rzekł głośno.
A potem przypomniały mu się słowa, niegdyś przed wiekami na Ziemi przez mędrca wielkiego wypowiedziane: „Tak daleko sięga prawo człowieka, pokąd sięga jego moc…”.
– Znużony jestem i senny – powtórzył – i taki niemocny teraz i dlatego w prawo swoje zbawiania tego ludu nie wierzę…
Prawo – zbawiania!…
W głębi pomiędzy dwoma filarami przygotowano mu posłanie, ale nie mógł się jakoś jeszcze odważyć, aby legnąć tu na sen – w tym świętym miejscu.
Zachciało mu się naraz powietrza i przestrzeni. Po krętych, nie dość dla ogromu ciała jego wygodnych schodach wyszedł na dach i rzucił się w pełnym słońcu na kamienną posadzkę platformy.
Przez małą chwilę usiłował myśleć o tym wszystkim, co się tu dzieje, i zdać sobie sprawę z tego, co go to wszystko obchodzi i czemu właściwie tak czynny udział bierze w wydarzeniach, ale myśli rozpierzchłe nie chciały go słuchać.
Ciężka senność zawierała mu z wolna powieki. Rozgrzane, od pożaru słonecznego drgające powietrze paliło go w piersi za każdym oddechem, żar głowę ogniem mu obejmował, ale on nie czuł już siły, aby się w cień usunąć…
„Zrobię to za chwilę” – myślał zasypiając, rozleniwieniemznużenia objęty…
Morze uspokoiło się już po burzy i gdy wzniósł jeszcze na chwilę ciężkie powieki, lśniło mu w oczy ogromną, blasku i przestrzeni pełną powierzchnią, zlewając się w snem zamroczonej myśli jego z marzennymi obrazami Ziemi.
Zasypiał, gdy naraz zdało mu się, chłód jakiś rozkoszny i wonny wionął mu w twarz – niby ktoś zawołał na niego z cicha po imieniu – zamajaczyły mu włosy złote, na drobną, tak zabawnie drobną i białą pierś dziewczęcą rozsypane – usta drgające, purpurowe…
Chciał sobie jeszcze imię, jakieś imię przypomnieć…
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.
1
karło (daw.) – rodzaj niewysokiego krzesła z podłokietnikami, o nogach z przodu i z tyłu uformowanych w kształt cyfry X; niekiedy z oparciem, częściej bez, czasem wyściełane materiałem lub skórą. [przypis edytorski]
2
pająk – tu: żyrandol wieloramienny (sześcio- lub ośmio-) zawieszany u sufitu sal bawialnych, świetlic i innych większych pomieszczeń. [przypis edytorski]
3
jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
4
kosa (daw.) – warkocz. [przypis edytorski]
5
dwie złączone tarcze złociste na czarnym marmurze – w tym miejscu w tekście znajduje się odpowiedni rysunek. [przypis edytorski]
6
rozchylonymi usty – dziś: rozchylonymi ustami. [przypis edytorski]
7
miałże powiedzieć – konstrukcja z partykułą -że; znaczenie: czy miał powiedzieć. [przypis edytorski]
8
snadź (daw.) – tu: przecież, wszakże. [przypis edytorski]
9
kazać – tu: mówić kazanie; wygłaszać mowę umoralniającą. [przypis edytorski]
10
ongi – niegdyś, kiedyś dawniej. [przypis edytorski]
11
kacerz – odstępca religijny; heretyk. [przypis edytorski]
12
snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
13
mnichowie – dziś popr. forma M.lm: mnisi. [przypis edytorski]
14
ciżba – tłum. [przypis edytorski]
15
w pokoju – tu: w spokoju. [przypis edytorski]
16
ławą – szeregiem (o sposobie atakowania). [przypis edytorski]
17
wieść – tu: przewodzić. [przypis edytorski]
18
rozpłoniony – dziś: rozpłomieniony. [przypis edytorski]
19
snadź (daw.) – tu: przecież, wszakże. [przypis edytorski]
20
zasiągłszy – dziś: zasięgnąwszy. [przypis edytorski]
21
jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
22
stołb a. stołp (daw.) – wolno stojąca wieża obronna, wzniesiona w obrębie murów zamku; donżon; tu: podwyższenie, na którym wewnątrz budynku umieszczono ołtarz itp. [przypis edytorski]
23
kędy (daw.) – gdzie. [przypis edytorski]
24
zrosły – dziś: zrośnięty. [przypis edytorski]
25
samotrzeć (daw.) – sam z dwoma towarzyszami, tj. we trzech. [przypis edytorski]
26
on (daw.) – ów, tamten; tu forma D. onego: owego, tamtego. [przypis edytorski]
27
jeno (daw.) – tylko, lecz. [przypis edytorski]
28
przenosić – tu: przewyższać. [przypis edytorski]
29
zoczyć (daw.) – zobaczyć. [przypis edytorski]
30
słowy prostymi – dziś: słowami prostymi. [przypis edytorski]
31
dźwierze (daw.) – drzwi. [przypis edytorski]
32
rzezany – tu: rzeźbiony. [przypis edytorski]
33
zegaru – dziś popr. forma D.: zegara. [przypis edytorski]
34
rozpłoniony – dziś: rozpłomieniony. [przypis edytorski]
35
srebniejszy – dziś: bardziej srebrny. [przypis edytorski]
36
władnący – dziś: władający. [przypis edytorski]
37
czestny – dziś: poczesny; uczczony, obdarzony czcią. [przypis edytorski]
38
pojrzeć – dziś: spojrzeć. [przypis edytorski]
39
snadź (daw.) – widocznie. [przypis edytorski]
40
poglądać – dziś: spoglądać. [przypis edytorski]
41
kędy (daw.) – gdzie. [przypis edytorski]
42
snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
43
ścieląc je jakby wysłanniki – dziś: (…) jakby (niby) wysłanników. [przypis edytorski]
44
ognębienie – dziś: zgnębienie. [przypis edytorski]
45
kędy (daw.) – gdzie. [przypis edytorski]
46
jeno (daw., gw.) – tylko. [przypis edytorski]
47
snadź (daw.) – widocznie, zapewne, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
48
łopotający – dziś: łopoczący. [przypis edytorski]
49
uśmiechniony – dziś: uśmiechnięty. [przypis edytorski]
50
częścią – dziś w tym znaczeniu: częściowo. [przypis edytorski]
51
kędy (daw.) – gdzie. [przypis edytorski]
52
roztocza – rozciągająca się przestrzeń, płaszczyzna. [przypis edytorski]
53
przymkniony – dziś: przymknięty. [przypis edytorski]
54
mimo szalone natarcie – dziś, poza niektórymi konstrukcjami (np. mimo wszystko) najczęściej z D.: mimo szalonego natarcia. [przypis edytorski]
55
pójdźcie (daw.) – dziś w zdaniu rozkazującym: chodźcie tu. [przypis edytorski]
56
lubo (daw.) – choć. [przypis edytorski]
57
zdarła była – daw. forma czasu zaprzeszłego; dziś: zdarła (wcześniej). [przypis edytorski]
58
zesłabły – dziś: osłabły. [przypis edytorski]
59
chciał był – daw. forma czasu zaprzeszłego; dziś: chciał (wcześniej). [przypis edytorski]
60
pojrzeć (daw.) – dziś: spojrzeć. [przypis edytorski]
61
wykrzyk – dziś: okrzyk. [przypis edytorski]
62
samowtór (daw.) – sam z towarzyszem; we dwóch (we dwie, we dwoje). [przypis edytorski]
63
przechód – dziś: przejście. [przypis edytorski]
64
snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
65
snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
66
jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]





